A co, jeżeli poglądy ludzi są określane przez ich sposób życia? Niektórym taka teza wydaje się zdroworozsądkowa. Inni wywęszą w niej prędko marksizm.
Zastanawiam się od jakiegoś czasu, czy nie można w ten sposób wyjaśnić różnic poglądów między różnymi pisarzami politycznymi w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Wiąże się z tym, w długim trwaniu, generalny trend rozwoju nowoczesnych demokracji zachodnich.
Szukając innych rozwiązań, można sobie wyobrazić, na przykład, że na poglądy myślicieli na temat państwa może wyjaśniać ich kontakt z praktyką polityczną. Dzisiaj politycy partyjni, urzędnicy, dziennikarze, politolodzy i zwykli obywatele stanowią oddzielne grupy o bardzo różnym podejściu i doświadczeniach, nawet jeżeli powierzchownie należą do tych samych obozów.
Problem z takimi teoriami w wypadku Rzeczypospolitej jest taki, że trudno było być obywatelem szlachcicem bez własnych politycznych przejść. Jeżeli kogoś sprawy publiczne choć trochę obchodziły, wystarczyło pojechać na sejmik – na pewno mądrze było to zrobić przy sprawach podatkowych, a stawianie się z bronią na tak zwane pokazowania (wydające uchwały jak zwyczajne sejmiki) było wręcz obowiązkowe. Sejmik odbywał się co dwa lata dwukrotnie – w sprawie wyboru posłów i dla przyjęcia od nich relacji z sejmu – oddzielnie raz do roku w sprawie wyboru deputatów na trybunał i jeszcze z innych okazji. Na sejmiku dowolny szlachetka posiadający spłachetek gruntu mógł aspirować do wypowiadania się i przykładania ręki do lokalnych politycznych kombinacji. Również zamożny mieszczanin miał dla siebie arenę samorządu; znani poeci-mieszczanie, tacy jak bracia Zimorowice z Lwowa czy Sebastian Klonowic, znaczyli jednocześnie w swoich miastach.
A jednak istnieli w Rzeczypospolitej polityczni badacze akademicy, choć było to zjawisko chyba względnie rzadsze niż w naszych czasach. Przykładami mogą być mieszczanin Sebastian Petrycy, krakowski lekarz i komentator Arystotelesa z początku XVII wieku oraz Aron Olizarowski, jezuita socjolog (jak byśmy dziś powiedzieli) piszący w połowie tegoż stulecia.
Przedmioty ich zainteresowań były bardzo abstrakcyjne. Zajmowały ich pytania o państwa i społeczności ludzkie w ogóle, dlaczego i jak one powstają – choć oczywiście w ich umyśle „kanoniczną” społecznością ludzką było coś w rodzaju Rzeczypospolitej, opartej na woli obywateli. Były to też czasy, tak jak w starożytności, że obywatel mógł być kategorią znacznie węższą niż człowiek. Petrycy pogrywa tutaj z polską agrarną wyobraźnią, używając słów „miasto” i „mieszczanin” zamiast „rzeczpospolita” i „obywatel” – i stwierdza zaraz: którzy nie są szlachcicami, nie mogą być zwani mieszczany ani koronnymi synmi – tylko zatem szlachcic jest „mieszczaninem”! Badacz z krakowskiego uniwersytetu snuje jednak wizję, w której do władzy dopuszczeni byliby wszyscy bogaci i znakomici, również ci z miast, przy wyłączeniu wszelkich „bastardów” i „ubogich”.
Miększe serce miał pan Olizarowski, który upominał się o osobistą wolność chłopów1. Impulsem, który łączy tych teoretyków, jest także elitaryzm polityczny i (względny) monarchizm – łączenie z centralną władzą królewską nadziei na poprawę losu ludzi, którzy nie załapali się do stanu szlacheckiego – oraz na pilnowanie „ładu” w znanym z narowistości systemie polsko-litewskim.
Ciekawym zjawiskiem, które chyba nie zostało wystarczająco wydobyte i opisane, jest łączenie się tego typu regalistycznych fantazji z ogólnym poczuciem własnej słabości i pokrzywdzenia różnych osób w Rzeczypospolitej. Piotr Skarga, czołowy jezuicki propagandysta w dążeniach Zygmunta III do obalenia ustroju przed rokiem 1607, znany jest ze swoich wycieczek na temat poprawy losu chłopów. Z pewnością król Zygmunt wielce by się przejął tymi zapowiedziami, gdyby mógł przechwycić władzę absolutną, jak jego koledzy w Brandenburgii czy Austrii. Pamiętajmy, że wtedy musiałby wciąż opierać się na darowaniu wielkich latyfundiów arystokracji, tylko że już bez kontroli sejmu. Bojownik kontrreformacji Skarga nie byłby pewnie zachwycony, że po jego śmierci protestanci również zaczęli robić sobie nadzieje z wiernopoddańczych adresów do Zygmunta III, widząc własne osłabienie polityczne2. Wynikało ono zresztą z jego dyskryminacyjnej polityki. Podobne nastroje można znaleźć w literaturze plebejskiej.
Generalnie każdy odsunięty i niezadowolony śnił o rozwiązaniu swoich problemów przez silną rękę króla. Jest świadectwem wielkiej siły systemu i determinacji masy szlacheckiej, oraz pewnych jej sojuszników z wielkich miast Prus Królewskich, że nie doszło w Polsce i na Litwie do ustanowienia typowej monarchii arystokratycznej.
Widać jednak po opiniach pisarzy politycznych rzeczywiście uczestniczących w tym systemie Rzeczypospolitej, że i wśród nich istniały potężne różnice mentalnościowe. To tutaj rysuje się, moim zdaniem, podział oparty na sposobie utrzymania. Wciąż bowiem mamy, wśród aktywnej politycznie szlachty, ludzi pióra i kabinetu – zawodowych urzędników króla czy magnata – oraz osoby prowadzące własną gospodarkę gdzieś na prowincji i biorące udział głównie w lokalnych przepychankach sejmikowych.
Codzienne życie tych ludzi, a więc i ich wyobraźnia, musiały się bardzo różnić. Stanisław Orzechowski czy Andrzej Maksymilian Fredro mieli imponujące lektury – pierwszy zaczytywał się w Platonie w oryginale (wielkiej i aktualnej zdobyczy Renesansu), drugi w bieżącej politycznej filozofii epoki rewolucji w Anglii. Pozostawali jednak ruskimi ziemianami, którzy pewnie mogli w swoich bibliotekach słyszeć gdakanie własnych kur z podwórka. Trochę byśmy ubliżyli Stanisławowi Herakliuszowi Lubomirskiemu, marszałkowi wielkiemu koronnemu od r. 1676, umieszczając go obok takich powiatowych hreczkosiejów. Faktem jest jednak, że nasz magnat, relaksujący się w podwarszawskim Ujazdowie (dokładniej: w przyszłych Łazienkach), gdzie płodził wyrafinowaną literaturę i pesymistyczno-depresyjną publicystykę, mógł się zrozumieć ze szlachetkami na polu utrzymywania się z własnej ziemi.
Trudno nie dostrzec tutaj kontrastu z karierą takich postaci jak Górnicki czy Goślicki.
Startowali oni jako członkowie tejże samej „mafii padewskiej”, z której wywodził się czołowy polski poeta XVI wieku, Jan Kochanowski, oraz czołowy polityk, Jan Zamoyski, nie wspominając już o kardynale Hozjuszu. Cała owa śmietanka gromadziła się za młodu na uniwersytecie w Padwie, należącej wówczas do ziem Rzeczypospolitej Weneckiej. Padewski uniwersytet słynął z prawa i medycyny, w tym wielkiego teatru przeznaczonego do publicznych sekcji zwłok; posiadał jeden z pierwszych nowożytnych ogrodów botanicznych; nauczał tutaj Galileusz, a sto lat wcześniej Kopernik w trakcie studiów nabierał swoich heliocentrycznych pomysłów. Na tej uczelni młody Zamoyski był pewien czas rektorem, zdobywszy renomę swoją klasyczną prawniczą pracą o rzymskim senacie.
Zdolni chłopcy z Padwy lądowali po powrocie (przy odrobinie szczęścia) na posadzie sekretarzy królewskich. Do ich zadań, na ile faktycznie egzekwowano jakieś urzędowe obowiązki, należało opracowywanie dokumentów, a także branie udziału w przydzielaniu dzierżaw i sądzeniu spraw na królewskiej ziemi. Ich środowiskiem był dwór, monarsza protekcja, życie eleganckiego towarzystwa. (Faktem jest, że w warunkach Rzeczypospolitej nawet „eleganckie towarzystwo” oznaczało dość rubaszne biesiadowanie w głównie męskim gronie, ku wielkiemu żalowi kulturalnego Górnickiego).
Nic dziwnego – i wspominałem już o tym pisząc ostatnio o Modrzewskim – że właśnie dwór tworzył dla nich obraz władzy nawet w wolnym państwie, in libera republica. W Dworzaninie polskim (1566) Górnickiego, w rozważaniach Goślickiego O senatorze doskonałym (1568) widzimy panów i senatorów snujących się po komnatach królewskiego zamku. Można się zastanawiać, co takiego było skandalicznego we względnie praworządnych i zachowawczych wynurzeniach biskupa Goślickiego, że zakazano ich w Anglii – świadczy to raczej o autokratycznej paranoi krwawego reżimu Tudorów.
Łukasz Górnicki odchodzi od tej ramy w późniejszych dialogach, po śmierci ostatniego faktycznie dziedzicznego króla (w 1572 r.), kiedy mówi już otwarcie o posłach, senacie i republice. Wzorcem dla Polski staje się dla niego wyraźnie Wenecja, o której ustroju czytano w pracy Gaspara Contariniego De magistratibus et republica Venetorum (o niej kiedyś szerzej). Wciąż jednak wyraża nostalgiczne żale, jak to dobrze było za Zygmunta Starego (w latach 1507-1548), kiedy to władza królewska była cała; sam król nic nie mógł, a z radą i z posły mógł wszytko, dostojeństwo senatorów było nienaruszone, posłowie nie przywłaszczali sobie więcej władzy (…) król na jednym miejscu ustawicznie mieszkał, a nie próżnował, ale sądził3. Ciekawym też powracającym motywem w twórczości Górnickiego jest narzekanie na hałasy, które podobno pojawiały się wszędzie, gdzie zajechał dwór i nikt nie raczył w Polsce uciszać losowych krzykaczy i niepotrafiącego się zachować plebsu.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że Górnicki w Drodze do zupełnej wolności jest dość konsekwentnym republikaninem, domagając się na przykład odebrania królowi rozdawnictwa ziemi i urzędów oraz ustanowienia prężnych rad urzędniczych na wzór wenecki. Chcę tu jednak zwrócić uwagę na chwilę nie na projekty ustrojowe, ale na elitarny i dworski charakter jego wyobraźni, trochę podobnej może do omawianego ostatnio Modrzewskiego. Polityczne pomysły zawodowych urzędników, państwowych i kościelnych (również wspomniany Górnicki miał niższe święcenia duchowne) krążyły wokół lepszego zorganizowania rządów wąskiej, zawodowej czy przynajmniej bogatej elity. Najlepiej, żeby wpływ na władzę miało niewielu, żeby jako wielkich możnowładców mieć jakichś cnotliwych nadludzi i żeby ścigać karami nieposłusznych, a wtedy na pewno nie będzie się czego bać.
Trzeba przy tym podkreślić, że taka mentalność nie była wcale specyficzna dla polsko-litewskiej mieszaniny ustrojowej. W Wenecji, w Niderlandach, w kantonach szwajcarskich również dominowali bogaci patrycjusze i miejscowa arystokracja, przy różnym stopniu spolegliwości szerszego ludu. Historyczne znaczenie tych rządów polega na tym, że dopuszczały myśl o ludziach-istotach fundamentalnie wolnych, a nie spętanych jako czyiś poddani od narodzin aż po śmierć. Dzisiaj, może na naszą zgubę, zaginęła wśród ogółu pamięć, czym była monarchia w Europie. Ludzie wyobrażają sobie ładne bale z księżniczkami i jakąś królową angielską siedzącą spokojnie w Windsorze. Kiedy Górnicki czy taki Machiavelli w W rozważaniach nad dziesięcioksięgiem piszą, że tylko republika może dać obywatelom gwarancję nienaruszonego majątku, bezpiecznego życia, niezgwałconej żony i córek, to ich czytelnicy mogli sobie natychmiast plastycznie przypomnieć odpowiednie poczynania rządów monarchicznych u siebie czy w krajach sąsiednich.
Wracając jednak do elitaryzmu. Cała kultura europejska przed Oświeceniem żyła w przekonaniu, że stare znaczy zwykle lepsze, że szlachetne urodzenie i splendor to bardzo mocne argumenty za tym, że ma się rację. Zaryzykowałbym nawet tezę, że po upadku na poły rzemieślniczej republiki florenckiej trudno było o kulturę bardziej zmuszoną tolerować idee radykalnie demokratyczne niż polsko-litewska. Jednak pomysły tego typu nie rodziły się na dworze i wśród sekretarzy królewskich, tylko w różnych zagrodach na bagnach i przy lesie, w małych dworkach Małopolski i Wielkopolski, na zgromadzeniach ruskiej szlachty przysyłającej swoje wojownicze uchwały znad granicy z Moskwą.
Rzućmy jeszcze okiem na dwóch urzędników, którzy nie pasują do schematu typowego padewskiego humanisty. Ich ścieżkę kariery wytyczał możny patronat. Andrzej Wolan, jeden z najważniejszych intelektualistów litewskiego kalwinizmu, był sekretarzem i podopiecznym Mikołaja Radziwiłła „Rudego”, który promował go na przykład do posłowania na sejm i wysyłał na negocjacje zagraniczne. Wolan wydał w 1572 swoje główne dzieło, De libertate politica sive civili – O wolności politycznej czyli obywatelskiej (choć współczesne tłumaczenie pisało: ślacheckiej). Istnieje konsensus wśród badaczy, że pomimo tytułu i zapewnień autora, jak istotny i ważny jest temat wolności, rozważania są dla niego wehikułem dla krytykowania jej „wypaczeń” oraz postulowania jej ograniczeń, wraz ze wzmocnieniem władzy królewskiej.
Tego rodzaju retoryczne kluczenie i misterne semantyczne wybiegi są niezastąpioną częścią „starter packa” każdego monarchizującego pisarza w Rzeczypospolitej. Nie mogło ich też zabraknąć na wyposażeniu Łukasza Opalińskiego syna, którego tradycyjni historycy intelektualni Rzeczypospolitej uważają może za najwybitniejszego pisarza politycznego XVII wieku. W istocie ma on wszelkie prawomyślne z perspektywy czasu poglądy, krytykuje sejmy, popiera elekcję kolejnego króla za życia poprzedniego itd., chociaż raczej uniwersalnego przekazu – jak Olizarowski czy Fredro – nie ma. Sprawuje też, jako stronnik królewski, urząd marszałka nadwornego od 1650 roku.
Swoją fortunę Opaliński syn zawdzięczał Łukaszowi Opalińskiemu ojcu, który przeszedł typową drogę królewskiego protegowanego – co było też w Rzeczypospolitej głównym sposobem wytwarzania nowej magnaterii. Urodzony w 1581 roku, już w czasach rokoszu sandomierskiego (w 1606) oprotestowywał działania większości szlachty wielkopolskiej, domagającej się wówczas publicznego przesłuchania króla, i pojechał towarzyszyć dworowi. Postawy przyjętej w tym okresie trzymał się konsekwentnie do końca. Zostało mu to wynagrodzone marszałkostwem wielkim koronnym i licznymi posiadłościami. Pilnował ich zresztą porządnie, ponieważ wsławił się tak prywatną wojną z „Diabłem” Stadnickim w l. 1607-1610, jak i brutalnymi prześladowaniami chłopów – w kraju, gdzie i tak w powszechnej opinii się z poddanymi nie patyczkowano.
Jeżeli Rzeczpospolitą wyróżniała, na tle innych krajów historycznych, fantastyczna skala pisarstwa politycznego, płodzonego i odpisywanego rękopiśmiennie po całym kraju, to autorzy urzędnicy i protegowani magnaccy widzieli jedną główną metodę rozwiązania problemów: więcej władzy dla centrum, dla urzędników i (zazwyczaj) dla króla. I ktoś taki jak oni tworzyłby oczywiście aparat takiej władzy.
Rzadko odważali się na myśl, którą sugerowała tak dobrze im znana historia rzymska i później rewolucja w Anglii, a co otwarcie wytknął w 1703 roku Dunin Karwicki: że trwały rząd mógłby wyrosnąć nie u stóp, lecz na gruzach tronu. Że główną siłą Rzeczypospolitej jest zapał obywateli wszelkich religii i narodowości, zjednoczonych poczuciem, że wspólnie posiadają jedyne wolne państwo w zasięgu wzroku – a po złamaniu republikańskich instytucji staliby się jedynie luźną zbieraniną nie do utrzymania. Że może nie należy wzdychać za „tyranią, ale tak trochę, po cichu i bez zupełnego przekonania”, tylko rzeczywiście usunąć zagrożenia dla wolności ze strony króla i arystokracji.
Większość wspomnianych dotąd pisarzy, wyrażając takie poglądy, ogromnie by szkodziła swojej pozycji.
Radykalne stanowiska dało się znaleźć głównie w pisemkach rozprowadzanych anonimowo lub przez ludzi bez istotnych posad – które, jak wiadomo, przydzielał król. Nie można też zapominać, o czym już kilka razy wspominałem, że sama kultura, którą oddychano, wiązała z koroną pewną świętość. Wytwarzało to wiele tabu i wypychało idee na obszar zakazany.
Jeśli chcemy znaleźć wśród dużych nazwisk ludzi wyrażających nieregalistyczne, niebiurokratystyczne poglądy, to trzeba sięgnąć do wspomnianych już względnie niezależnych gospodarzy – ludzi, którzy tak jak Orzechowski czy Fredro mogli zaszyć się w swoim województwie ruskim wśród sąsiadów – albo jak Lubomirski mieli fortunę w czwartym pokoleniu i tatę przywódcę rokoszu 1666 roku. Nie znaczy to oczywiście, że owi panowie głosili z zasady przekaz bezinteresowny. W geometrycznych teoriach złotej wolności Orzechowskiego znajdziemy i kult klasy kapłańskiej (do której należał i ten niezbyt skromny sługa Boży, proboszcz Żurawicy pod Przemyślem) i twardy opór przeciwko egzekucji dóbr państwowych na samowolnych magnackich dzierżawcach. Ten ostatni postulat chyba nie podobał się Orzechowskiemu, ponieważ obóz egzekucyjny gromadził wielu znienawidzonych przezeń ewangelików.
Krawędziowy fatalizm twórczości politycznej Stanisława Herakliusza Lubomirskiego – doomera swoich czasów – przekonanie, że nic nie ma sensu i najlepiej nic nie robić, znajduje ciekawe paralele w wynurzeniach innych magnatów tego okresu. Przychodzi tutaj na myśl kanclerz wielki koronny (w l. 1706-1709) Jan Stanisław Jabłonowski, autor Skrupułu bez skrupułu w Polszcze albo oświecenia grzechów narodowi naszemu polskiemu. Magnaci starych majątków znajdowali się w Rzeczypospolitej w interesującej sytuacji, ponieważ nie mieli wiele do zyskania na względach dworu, a z kolei masowa aktywizacja szlachty mogła ich zmieść. Przekonał się o tym pan wojewoda kaliski Aleksander Lipski – tytułujący się „hrabią z Lipia”4 – usieczony na prokrólewskim zresztą kole generalnym pod Sandomierzem w 1702 roku z powodu podejrzeń o konszachty ze Szwedami. Również sto lat wcześniej, na zjazdach rokoszu sandomierskiego, okazywało się, że:
ogromna większość zebranych (…) była nastawiona przeciw senatorom. Kierownictwo rokoszu wyszło niemal całkowicie z rąk Zebrzydowskiego. Siłą kierowniczą stała się masa szlachecka wraz ze swymi przywódcami: Sienieńskim, Pękosławskim, Broniewskim, Łaszczem, Urowieckim, Gorajskim i innymi. Troską Zebrzydowskiego i Radziwiłła było okiełznać radykalne nastroje (…)5
Niedługo przyjdzie, mam nadzieję, czas na przejrzenie na tym blogu wojujących pisemek rokoszu sandomierskiego, autorstwa takich działaczy rokoszowych jak wspomniany Prokop Pękosławski.
Wracając zaś do Andrzeja Maksymiliana Fredry, jego życie nie było, trzeba przyznać, szczególnie spokojne. Fredro spędził je wśród tradycyjnego awanturnictwa obywateli województwa ruskiego, straszenia szlachty przez królewskie wojsko i zrywania mu sejmów przez klientelę księcia Radziwiłła6. Ale co uderza w piśmiennictwie Fredry, to nacisk na potrzebę osobistej niezależności obywateli dla wolności republiki – chociaż był sam znawcą systemu klienteli i patronatu. W klasycznym wystąpieniu w obronie „rządów ludu”, rozdzialiku Praerogativa popularis status repraesentantur Monarchiam… (przetłumaczonym jako O wyższości rzeczypospolitej nad monarchią7) podkreśla, że kto podlega władzy kogoś innego, może się cieszyć dobrym życiem tylko do czasu i według dowolnych kaprysów czyjejś łaski.
Żyjąc w rzeczypospolitej, powiada, dzierżę wolność w swym własnym ręku i posiadam niejako nad nią władzę; natomiast w państwie monarchicznym moje bezpieczeństwo spoczywa w ręku kogoś innego. Przedstawia alegoryczny obraz rozmowy słowika latającego na wolności oraz drugiego, żyjącego w pozłacanej klatce w pałacu: Ja natomiast – odpowiada dziki słowik zamkniętemu, na jego zachwyty nad własną sytuacją – żyję nie podlegając nikomu; wszystko, co posiadam, zawdzięczam własnej zapobiegliwości; nie przebywam wprawdzie we wspaniałym domku, ale za to cieszę się wolnością niezależną od kogokolwiek.
W innym fragmencie, zatytułowanym Punctum primum de potentia populi, rozwodzi się głównie nad potrzebą rozwijania gospodarki, ale teraz rysuje swoją wizję państwa. Zapewne wyraża uczucia szlachty, sięgając do rzeczypospolitej rzymskiej i wizji społeczności ludzi równych: Równi godnością obywatele służą rzeczypospolitej (…) nie jako słudzy, ale właśnie jako obywatele (i równi sobie – jeśli można tak powiedzieć – współwładcy), którzy jednocześnie rządzą i są rządzeni – nie dla władzy i korzyści jednego, ale dla rzeczypospolitej i dla wolności8. Trudno byłoby chyba jaśniej niż Fredro streścić zachodnią tradycję republikańską.
W świetle historii tej tradycji nasuwa się porównanie postaci i poglądów Fredry z Tomaszem Jeffersonem, jednym z założycieli Stanów Zjednoczonych. Dla Jeffersona jego Rusią Czerwoną była Wirginia, gdzie również zajmował się swoim majątkiem i lekturami. Czuł się zresztą bardziej patriotą wirginijskim niż amerykańskim, do końca życia uważając USA przede wszystkim za związek stanów, nawet za swej prezydentury. Jefferson był również czołowym obrońcą rządów oddolnych i wolności obywatelskich przeciwko federalistom, którzy odgrywali w Stanach trochę rolę ideologiczną regalistów w Rzeczypospolitej. To jego nieprzejednaniu zawdzięczamy Bill of Rights i konstytucyjne gwarancje praw obywatelskich przeciwko arbitralnym nadużyciom władzy.
Jeffersona przywołuję tutaj dlatego, że w historii jego czasów i działalności widać powiązania między sposobem życia i postawą polityczną, o jakich tutaj mówimy. Federalizm i tendencje biurokratyczno-monarchizujące (co objawiło się między innymi popieraniem mocarstw interwencyjnych przeciwko republikańskiej Francji przez stronnictwo Adamsa i Hamiltona) forsowane były przez stany Północy. Było tam więcej obywateli-pracowników, zmuszonych ekonomicznie do pracy dniówkowej, kapitalistów chcących budować prywatne potęgi przez kontrakt i kredyt oraz przedstawicieli inteligencji tego rodzaju, który w Rzeczypospolitej byłby na służbie u magnata, zaś we Francji forsowałby rewolucyjną biurokrację prawników.
Ojczyste Południe również Jeffersona nie zachwycało swoją ciemnotą i niechęcią do likwidacji niewolnictwa. W istocie chciał przeniesienia z Północy tradycji wyższej edukacji oraz town meetings, które podobnie jak sejmiki były zgromadzeniami obywatelskimi pełniącymi funkcję władzy (i funkcjonują w niektórych stanach do dziś). Jednakże Wirginia, jaka by nie była, stanowiła przynajmniej miejsce, gdzie siłą byli niezależni posiadacze ziemscy, pracujący sami – yeomen. Psychologia tych ludzi (która zachwyciłaby pana Fredrę), ich przywiązanie do demokracji w starorzymskim stylu i symbolice podpierały Jeffersonowską Partię Demokratyczno-Republikańską, występującą przeciwko federalistom.
Jefferson rozumiał całkiem dobrze, że jeśli mają przetrwać jego przekonania polityczne, republikańskie i sekularystyczne, potrzebują one fundamentu w postaci ludzi. Po pierwsze, wolnych posiadaczy, utrzymujących się z własnej pracy, nietkwiących w niewoli długów i w ogóle pieniądza. Niezatruci poddaństwem, potrafią oni widzieć społeczeństwo jako miejsce umowy wolnych ludzi, a nie drabinę płatnej służby i nakazu. Po drugie, potrzeba wśród tych osób najlepszej edukacji, która obroni ich przed gospodarczym zastojem oraz oddaniem kontroli nad sobą religijnym i komercyjnym demagogom. Nie mówiąc już o działaczach różnych grup pchających się do władzy przy pognębieniu wolności republiki.
Wielką próbą zrealizowania tych celów był projekt założenia Uniwersytetu Wirginijskiego, podjęty przez Jeffersona już w zaawansowanym wieku9. Uczelnia miała zapewnić młodym ludziom najlepszą profesurę, sprowadzaną o ile potrzeba z zagranicy, a także środowisko pilnych studiów i swobodnego poszukiwania prawdy w oświeceniowym duchu.
Takie były zapewne marzenia. W rzeczywistości Oświecenie epoki rewolucji ustąpiło tam prędko protestancko-plantacyjnemu obskurantyzmowi. Ten z czasem wyrodził się jeszcze w środowisko „połykaczy ognia” (Fire-Eaters), broniących ideologicznie instytucji niewolnictwa i napierających do wojny z Północą. Jak do tego doszło? Niektórzy historycy wskazują na upodobanie Jeffersona do monumentalnej architektury, co wywindowało koszty i zarazem czesne w szkole, zamykając ją dla wszystkich poza miejscową elitą majątkową. Zapewne jego wiek i zajęcie się prywatnymi sprawami pod koniec życia również odegrały rolę.
Jest jednak bardziej niepokojące wyjaśnienie. Ludzie tacy jak Jefferson czy Tomasz Paine mieli dość elokwencji i determinacji, żeby przeprowadzić kolonie przez rewolucję do wolnej republiki. Nie wystarczyło jednak im sił, by tak ukształtować warunki społeczne i gospodarcze, żeby wolność każdego z osobna i całej zbiorowości były całkowicie bezpieczne w swych pryncypiach. W historycznej perspektywie na Stany Zjednoczone, podobnie jak na przedrozbiorową Rzeczpospolitą, można patrzeć względnie optymistycznie w porównaniu z większością innych państw i czarno w porównaniu z ich własnymi fundacyjnymi ideami. Niespętana biega władza rządu, zainteresowana swoim nieskończonym rozrostem (niezależnie od pozostawiania obywateli na pastwę losu w sprawach socjalnych). Jeszcze szerzej hasa władza prywatna, szukająca dominacji nad pojedynczym obywatelem przez nagromadzanie pieniędzy i tytułów prawnych.
Być może zawdzięczamy to obfitej produkcji przez system gospodarczy pracowników biurowych. Zawdzięczają oni swoje codzienne przetrwanie łasce hierarchicznej machiny; funkcjonowanie całego społeczeństwa w ten sposób wydaje im się więc czymś naturalnym. Nie bez zasługi jest też pewnie wywindowana pozycja współczesnych panów marszałków koronnych, piszących od niechcenia swoje smętne myśli De vanitate consiliorum – O daremności rad.
/-/ Popiel.
Przypisy
1 Sebastian Petrycy z Pilzna, Przydatek do trzecich ksiąg „Polityki” Arystotelesa (w:) Filozofia i myśl społeczna XVII wieku, Warszawa 1979, s. 96; wstęp Zbigniewa Ogonowskiego, s. 46-48.
2 Urszula Augustyniak, Egzorbitancje dysydentów na sejmie 1627 roku jako przyczynek do rekonstrukcji ich programu ideowego za panowania Zygmunta III (w:) Studia historyczno-prawne. Księga poświęcona pamięci Profesora Jana Seredyki, Opole 2008, s. 27-48. Sam tekst „uniżonej prośby” na sejmie wyszedł w antologii wydanej przed Augustyniak pt. Państwo świeckie czy księże? Spór o rolę duchowieństwa katolickiego w Rzeczypospolitej w czasach Zygmunta III Wazy, Warszawa 2013.
3 Łukasz Górnicki, Droga do zupełnej wolności (w:) Pisma, Warszawa 1961, s. 481-482.
4 Herbarz polski: wiadomości historyczno-genealogiczne o rodach szlacheckich, cz. 1, t. 14, Warszawa 1911, s. 340. https://polona.pl/item/herbarz-polski-wiadomosci-historyczno-genealogiczne-o-rodach-szlacheckich-cz-1-t-14,MTAzNTU5MjI/352/#info:metadata
5 Jarema Maciszewski, Wojna domowa w Polsce (1606-1609). Studium z dziejów walki przeciw kontrreformacji. Część 1: Od Stężycy do Janowca, Wrocław 1960, s. 269.
6 https://web.archive.org/web/20150518091940/http://www.muzhp.pl/kalendarium/140/zerwanie-sejmu-przez-wladyslawa-sicinskiego-wywiad-1652-3-9.html
7 Andrzej Maksymilian Fredro, [O wyższości rzeczypospolitej nad monarchią] (w:) Filozofia i myśl społeczna XVII wieku. Jak się zdaje, cały oryginalny tom z tym i kolejnym cytowanym tekstem został wydany jako Militarium 1 przez Narodowe Centrum Kultury w roku 2015.
8 Tenże, [Warunki potęgi narodu] (w:) Filozofia i myśl społeczna XVII wieku, s. 348.
9 Więcej o planach oświatowych Jeffersona: https://www.theatlantic.com/magazine/archive/2019/12/thomas-jefferson-alan-taylor-university-of-virginia/600793/
Start the discussion