Część I cyklu: Śmierć za ojczyznę. Część III: Terror (w przygotowaniu).
Historię tyranobójstwa otwiera na dobre udany zamach Ateńczyków Harmodiosa i Arystogejtona na Hipparcha. Hipparch był jednym z braci Pizystratydów, sprawujących władzę nad miastem jako następcy swojego ojca, Pizystrata. Pizystrat to modelowy tyran dla starożytnych – jego dojście do władzy opisuje Platon w Państwie (pod koniec księgi VIII) jako prototyp wszelkich tyrańskich dążeń. Zamach miał miejsce w roku 514 p.n.e., a więc jeszcze półtorej dekady przed początkiem wojen perskich.
W syntezach naukowych możemy znaleźć tezę, że w starożytności nazwa tyrana nie miała zabarwienia negatywnego; trzeba tu koniecznie dodać zastrzeżenie „dla niektórych”. Dla Ateńczyków para Tyranobójców staje się natychmiast wzorcem obywatelskiej cnoty i heroizmu. Nazywani są nie tylko tyrannophonoi, tyranobójcami, ale również eleutherioi, wyzwolicielami (rozpoznajemy tutaj znajomy dla nas po pierwszej części „Republikańskiej krwiożerczości” rdzeń eleutheria).
Te same miana wyzwolicieli (liberatores) i tyranobójców przybiorą uczestnicy senatorskiego spisku, zabójcy Juliusza Cezara (44 r. p.n.e.), z Brutusem i Kasjuszem na czele. Był to rozpaczliwy krok podjęty przez bardzo mieszane, w dużej mierze oligarchiczne towarzystwo, by ocalić przynajmniej imię wolnej republiki. Oczywiście droga do naprawy Rzymu była daleka i ciernista – ale zdaniem dawnych historyków te republiki, którym pozwoli się upaść, rzadko już powstają z powrotem.
Tyranobójcy zostali następnie pokonani przez przybranego syna (Gajusza Cezara, zwanego Oktawianiem) i byłego zausznika (Marka Antoniusza) zabitego tyrana. Owi dwaj wykorzystali sytuację do zrobienia z Juliusza Cezara męczennika i bóstwa zarazem. Jedynie w wielkiej dziejowej skali – ponieważ ówczesna historia Europy była tak ześrodkowana na jednym mieście, Rzymie – można mówić o swego rodzaju zwycięstwie spiskowców. W przededniu zamachu szykowano bowiem już koronowanie Cezara na króla. Działający w porozumieniu z dyktatorem kapłani-opiekunowie Ksiąg Sybillińskich przyszykowali odpowiednie wróżby i omeny nakazujące koronację – miało to zapewnić Rzymowi zwycięstwo w wojnie z imperium Partów. Krzyżując ten plan, grupka senatorów pozostawiła Europie pamięć nieuległości i oporu. Gdyby jej zabrakło, być może kontynent utkwił by już na trwale w despotyzmie i odarciu człowieka z praw, tak jak wiele innych cywilizacji. Indie, na przykład, mają swoją bardzo starożytną historię republik miejskich, rządów sabha (rady) i samiti (zgromadzenia) na sposób podobny do Greków czy Rzymian, ale na ile wiem nie zachowały w ciągu swej historii romantycznej tradycji wolności politycznej jako najnaturalniejszego dążenia każdego człowieka świadomego swej godności. Być może zabrakło im właśnie głośnego tyranobójstwa na miarę konspiracji Brutusa i Kasjusza.
Od czasów Cezara jednak, ogólnie rzecz biorąc, próby tyranobójstwa na własną rękę na sposób Harmodiosa i Arystogejtona nie przynosiły znaczących korzyści dla ludów. Skala władzy stała się już dawno zbyt duża, żeby miała w niej rozstrzygające znaczenie jednostka, a kult męczeństwa jest zawsze poręcznym narzędziem politycznym. Na przykład próba zamachu na Lenina przez Fanny Kapłan we wrześniu 1918 roku, kiedy już było od dawna jasne, że zniszczył z bolszewikami młodą republikę w Rosji i przejął władzę tyrańską, stała się po prostu pretekstem do tym większej apoteozy dyktatora i represji przeciwko opozycji.
Jest jednak sens mówić o tyranobójstwie jako motywie historycznym przez wieki. Powraca on przy egzekucjach Karola I i Ludwika XVI przez rewolucje angielską i francuską, przy rozstrzelaniu obu „cesarzy” Meksyku przez meksykańską rzeczpospolitą, przy podobnym skazaniu dyktatora Nicolae Ceaușescu na śmierć przez rumuński sąd wojskowy w 1989 roku i tak dalej.
Tyranobójstwo jest na poziomie jednostek odpowiednikiem rewolucji – która z kolei ma to do siebie, że odbywa się na wielkim planie społecznym. Większość reżimów politycznych w historii Europy (pod naciskiem oporu społecznego, przynajmniej potencjalnego) prezentuje się jako porządek w jakimś sensie kontraktualistyczny, a więc oparty na umowie. W wizji hierarchistycznej władza jest pełna i niekwestionowana – zaś w wizji demokratyczno-republikańskiej (czystej, Rosseau’owsko-Jeffersonowskiej) władza równa się całości obywatelskiego społeczeństwa. Kontraktualizm próbuje stać niejako pośrodku. Obywatele poddają się jakiejś władzy, lecz nie bez uzasadnienia, ale w zamian za pilnowanie ładu i praw, bezpieczeństwo i tak dalej.
W praktyce każda władza, siłą bezwładu, dąży do utrzymania się możliwie najmniejszym kosztem. Zazwyczaj mieści się w tym utrzymanie przynajmniej ogólnego wrażenia, że niektórzy przestępcy zostaną, być może, czasem, ukarani. Zasadniczo korzystne jest jednak, dla obu stron, porozumienie i współpraca między władzą (oficjalnym stosowaniem przemocy) i bandytyzmem (nieoficjalnym stosowaniem przemocy); wystarczy tu spojrzeć na stosunki społeczne w więzieniach. (To znaczy też, że władza w naturalny sposób dąży do oparcia się na istniejących elitach). Jednak kiedy dana elita władzy gnębi i lekceważy ludność w sposób zupełnie jawny i bezwstydny, nawet umiarkowane elementy są skłonne widzieć w przywódcy owej elity – tyrana. Z chwilą kiedy jasne staje się złamanie umowy ustanawiającej władzę, prawo elity i jej sił zbrojnych do monopolu na przemoc w powszechnym odczuciu wygasa. W tym samym momencie społeczeństwo znajduje się już w stanie chaosu, z którego gwałtowne działanie przychodzące spoza ośrodka władzy – w typie tyranobójstwa czy rewolucji – miałoby pomóc wyjść, przez ustanowienie realnie prawomocnego rządu. Czy ta nadzieja jest w danym wypadku uzasadniona, to inna sprawa.
Królestwo, wersja (umiarkowanie) stabilna
Monarchia była, jak wiadomo, ustrojem rozpowszechnionym w Europie średniowiecznej i nowożytnej, co nie oznacza, że władza mogła się czuć pewnie. Sverre Bagge naliczył niedawno 94 władców zabitych spośród 431 panujących (22%, ponad co piąty) w latach 600-1200 i 20 z 333 (6%) w latach 1200-1800. Władca miał zawsze większą szansę na gwałtowną śmierć niż statystyczny mieszkaniec (1). W statystycznej skali jednak przeżywalność królów zdawała się wzrastać.
Mówiąc bardzo ogólnie, aż do epokowego przełomu rewolucji francuskiej zdawał się ujawniać trend utraty uprawnień przez społeczeństwo na rzecz coraz sprawniej działającej władzy króla, z jego kręgiem faworytów i zauszników, mającego na swych usługach wojsko (zwłaszcza od czasu utrwalenia się armii stałej w państwach absolutnych) oraz nadwornych intelektualistów. W najdojrzalszej części tego okresu widzieć możemy władców takich jak Ludwik XIV, Fryderyk II czy Katarzyna II, których reżimy oparte na arystokracji, armii i biurokracji jako żywo przypominały systemy Putina czy Łukaszenki i podobnie były postrzegane przez ówczesną opinię niezależną. Gromadziła ona się w oazach wolności druku, takich jak Niderlandy. Nieostrożni, tacy jak francuski pisarz Dubourg de La Cassagne, mogli bez sądu wylądować i umrzeć młodo w Bastylii.
Nie powinno się jednak przenosić tego obrazu na znacznie wcześniejsze czasy. Na początku Średniowiecza, wśród plemion germańskich i słowiańskich żyjących na gruzach rzymskiego cesarstwa, rola królów nie była zazwyczaj rolą tyrana politycznego. Mieściła się gdzieś między funkcjami wielkiego kapłana i głównodowodzącego plemiennych wojowników. Ówczesne prawo, jak zwraca uwagę Karol Modzelewski w swoim studium Barbarzyńska Europa (2), nie znało w zasadzie rozróżnienia między wojownikiem, wolnym człowiekiem a – jak byśmy dziś powiedzieli – obywatelem; można było być tylko wszystkim na raz, co zresztą powinno być nam znajome z Rzymu, Sarmacji i rewolucyjnej Francji. Wszelka władza polityczna i władza sądzenia należała do wiecu wojowników. Decydowali oni „jednomyślnie”, chociaż nieraz dopomagano owej jednomyślności przemocą. „Król” barbarzyńców był pierwszym wśród wojowników.
Kolejne rozróżnienie niewyraźne w owej dawnej epoce to granica między polityką, religią a oddawaniem spraw ślepemu losowi (czy też raczej woli bogów). Późnostarożytny król Burgundów, według współczesnej relacji Ammiana Marcellinusa, miał zapewniać ludowi szczęście w bitwie oraz urodzaj na roli. W razie niepowodzenia w tych dziedzinach był usuwany. W średniowiecznej republice Nowogrodu Wielkiego, w dzisiejszej północnej Rosji, święta Sofia-Boża Mądrość miała wybierać sobie arcybiskupa miasta – jej wolę poznawano przez ciągnięcie losów za trzech kandydatów. Powoływano się na wolę świętej Sofii również wypędzając niechcianych książąt nowogrodzkich (3).
W okresie dojrzałego Średniowiecza i monarchii stanowych szereg państw wpisało prawo do oporu, ius resistendi, do ustawodawstwa pisanego. Z pewnością prawo oporu przeciwko władcy działającemu bezprawnie było obecne w prawach, tak zwanych assyzach, krucjatowego Królestwa Jerozolimskiego – którego średniowieczne źródła prawne są znane, nieco paradoksalnie, najlepiej spośród państw europejskich. Odpowiednie głośne przywileje wydano na przykład w Anglii (Wielka Karta Swobód – 1215), na Węgrzech (Złota Bulla – 1222), a także w Aragonii (Wielki Przywilej – 1287), która stała się później częścią państwa hiszpańskiego.
Węgry wprowadzają do Europy Wschodniej szereg praw znanych wcześniej na piśmie jedynie z Anglii, takich jak zakaz uwięzienia (szlachty) bez procesu – co w Polsce pojawi się dwieście lat później. W szczególności Złota Bulla węgierska rozszerzyła wszelkie prawa szlacheckie na tak zwanych serwientów, odpowiadających drobnej szlachcie polskiej.
Jak zwraca uwagę Krzysztof Baczkowski, sformułowanie o iobagiones et milites, mogących występować przeciwko władcy łamiącemu przysięgi, wprost wskazuje grupy nawet najdrobniejszej szlachty (4). Jest to istotne, ponieważ historycy, zwłaszcza w czasach komunizmu ale nie tylko, usiłowali zrobić z tego prawo przysługujące tylko baronom i najwyższej hierarchii kościelnej. Podobne dyskusje, gdzie ignorując źródła i odmienność warunków dawnych społeczeństw, próbuje się zrobić z wystąpień społecznych sprawę „oligarchów” i „arystokracji”, toczą się zresztą w niezliczonych dziejowych kwestiach. Tego typu tezy są wygodne dla szerokiego i ciekawego sojuszu; z jednej strony dla jawnych stronników reakcji i autorytaryzmu, z drugiej strony dla wszelkich światopoglądów upatrujących w „słusznej” władzy instrument postępu i chcących ściśle reglamentować (więc w praktyce skasować) prawo do oporu, zwykle przy okazji zacierając kontekst tradycji i krwawej walki, któremu zawdzięczamy konstytucjonalizm oświeceniowy. Mamy na przykład bogactwo źródeł przedstawiających, jak konkurencyjny i walczący o głosy ludu był ustrój republiki rzymskiej; choćby list Kwintusa Cycerona, przetłumaczony na angielski jako On running for the Consulship (szerszy przegląd dyskusji na temat rzymskich wyborów zawiera np. monografia Ite in suffragium Hanny Appel) (5); oczywiście nie przeszkadza to podręcznikom przedstawiać wolnego Rzymu jako oligarchii bez głosu ludu, co byłoby uprawnione, ale tylko jeżeli tego samego uczylibyśmy dzieci o współczesnych państwach parlamentarnych.
Królestwa oparte na przywilejach stanowych, podobnie jak liberalne ustroje konstytucyjne, były w jakimś sensie próbą ujęcia stosunku między władzą a społeczeństwem w legalistyczne ramy trwałych instytucji i zasad. Stąd, dopóki władcy mogli wiarygodnie twierdzić, że trzymają się praw i przysiąg, uznawano w zasadzie ich tytuł do panowania oraz wymagania dla siebie czci i posłuszeństwa. Choć, jak wskazują wspomniane badania śmiertelności królów, wciąż mogły ich zabić starcia wewnętrzne różnych stronnictw, koterii i konkurencyjnych pretendentów.
Sytuację rozchwiała znacznie reformacja i masowe pasjonowanie się Europy dysputami religijnymi we wczesnej epoce nowożytnej.
W Rzeczypospolitej polsko-litewskiej, co ciekawe, bardzo podkreślano łagodność narodu dla królów aż do samego końca. Henryk Walezy, pierwszy król elekcyjny, musiał porzucić Sarmację na rzecz Francji, żeby zostać zasztyletowanym przez sfanatyzowanego mnicha pod Paryżem. Szlachta chętnie wytykała, że w krajach Rzeczypospolitej nic by mu się takiego nie zdarzyło. Cytowałem już na tym blogu klasyczne, ostatnie sejmowe przemówienie kanclerza Zamoyskiego z 1605 roku, gdzie poza wspomnianym motywem pojawia się odwołanie do koncepcji wolnej ojczyzny (w duchu poprzedniego tekstu niniejszej serii):
…jako ryba bez wody tak szlachcic polski bez wolności. Tę iż miłujemy i ojczyznę i pany swe miłujemy; jakoż lubo libere [= swobodnie] panom swym i przodkowie naszy mówieli, nie słuchamy przecię ani czytamy, żeby pany swe, jako inni, kozikami kłuli; każdy król polski na łożu umarł. (6)
Ten szlachecki etos niepodnoszenia ręki na króla powraca w głośnej sprawie porwania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego przez grupę konfederatów barskich w 1771 roku. Zamachowcy nie mieli nawet morderczych intencji (wbrew późniejszej dworskiej propagandzie): chcieli zmusić króla do abdykacji albo do akcesu do konfederacji. Legalność elekcji Poniatowskiego, którego posadziły na tronie rosyjskie wojska siedem lat wcześniej, była rzeczywiście wątpliwa. Otóż porywacze porozmyślali się i pouciekali niedługo po przechwyceniu króla; po noclegu u podmiejskiego młynarza Stanisław August mógł powrócić spokojnie do swojej posiadłości.
Wystąpienia w ramach prawa do oporu, ius resistendi, zwane rokoszami w kontekście polskim i litewskim, były zawsze odpowiedzią na antyustrojową działalność dworu. Król miał w nich pozostawianą furtkę, ponieważ zrzucano publicznie winę na złe wpływy jego zauszników i dworzan. Szczególnie wątpliwe jest nazywanie „zbrojną rebelią” rokoszu sandomierskiego (w starszej literaturze – Zebrzydowskiego), który składał się głównie z masowych zebrań politycznych szlachty. Ruszyła ona do walki, kiedy hetman Żółkiewski odciągnął już wojsko od obrony tureckiej granicy, żeby zaangażować je w wewnętrzny konflikt. A wcześniej potrzeba było, by Zygmunt III zerwał i rozpuścił sejm 1606 roku, kiedy posłowie nie chcieli omawiać jego zagranicznych przedsięwzięć zamiast szlacheckich projektów konsolidacji i reform wewnętrznych, potrzeba było, żeby jego nadworny kaznodzieja Piotr Skarga publicznie wygrażał się obaleniem ustroju i swobód religijnych, żeby szlachta zobaczyła wolność Rzeczypospolitej chwiejącą się na krawędzi upadku. Po rokoszu sandomierskim ustawodawstwo z lat 1607 i 1609 (7) stępiło oficjalne prawo oporu do poziomu nieistotności. Jak pisze historyk Urszula Augustyniak:
Często podkreśla się, że w konflikcie „rządzący-rządzeni” zwycięstwo (przynajmniej na płaszczyźnie formalno-prawnej) odniosła szlachta (…), co miało być zwycięstwem tendencji „anarchicznych” nad „postępowymi” dążeniami do umocnienia władzy królewskiej i upodobnienia Rzeczypospolitej do innych państw nowożytnej Europy.
O losach Rzeczypospolitej zadecydowały jednak nie normy ustrojowe, lecz ich realizacja, zaś sformułowanie konstytucji z 1609 r. nie tyle uszczuplało majestat królewski, ile praktycznie uniemożliwiało przeciwstawienie się władcy na drodze legalnej. W wyniku niesłychanego skomplikowania egzekucji prawa do oporu, polegającej na trzykrotnym napominaniu króla na kolejnych szczeblach drabiny urzędowej, działalność opozycji politycznej (…) był[a] spychan[a] do kategorii „zdradzieckich praktyk”. (8)
Sąd nad królem musiał być poprzedzony trzykrotnym upomnieniem przez prymasa – mianowanego jak wszyscy biskupi przez króla – co było głównie metodą faktycznego zablokowania procesu wypowiedzenia posłuszeństwa i otworzenia politycznego targowiska władcy z prymasem, jak to miało miejsce między Augustem II i prymasem Radziejowskim w chaosie wielkiej wojny północnej. Faktyczne rokosze, jak ten Lubomirskiego (1665-1666), miały przez to charakter pozaprawny i były poniekąd wymierzone nawet w sejm, który na życzenie Jana Kazimierza skazał Lubomirskiego na banicję.
Kiedy w roku 1620 roku niepoczytalny szlachcic Michał Piekarski zamachnął się na Zygmunta III, sąd sejmowy skazał go na rozerwanie końmi po publicznych torturach.
Być może gdyby przycisnąć szlachcica w kwestii tyranobójstwa, opisałby je pozytywnie, jak ksiądz Benedykt Chmielowski – którego trudno posądzać o oświeceniowe wpływy – opisujący wyobrażone tyranobójstwo w społeczności, której tyran odebrał wolność słowa (9). Tego jednak nie wiemy do końca i generalnie trzymano się średniowiecznej czci dla korony – choć trzeba podkreślić, że nadanej z wyboru i obwarowanej prawami. Ale i Anglicy targujący się z uciekającym Karolem I w 1642 roku, i Francuzi idący na Bastylię w 1789 roku myśleli przecież o monarchii konstytucyjnej, o „poprawie” króla i porozumieniu z nim, nie wyobrażając sobie nawet (na tym wczesnym etapie) tyranobójstwa.
Pękające powały monarchii i feudalizmu
Typowe pojmowanie historii sarmackiej wysuwa na plan pierwszy „stracone szanse” na „umocnienie władzy królewskiej”, co jest pojmowane jako szansa „zapobieżenia rozbiorom”. Skutkiem i zarazem ostatnim wystrzałem monarchicznej koncepcji była konstytucja 3 maja 1791 roku, mało popularna i wprowadzona zamachem stanu, która doprowadziła do wojny domowej, a także – przy ówcześnie bardzo złym stanie sił Rzeczypospolitej – interwencji wrogich mocarstw i kolejnego rozbioru. Dopiero ostatnie kilkadziesiąt lat w badaniu historii przynosi większą świadomość oddolnej szlacheckiej myśli politycznej i projektów reform, których nikt nie miał szansy zrealizować przy ciągłej szarpaninie z dworem, który forsował rozmaite dynastyczne aspiracje.
Trzeba powiedzieć, że państwo sarmackie obejmowało dużą liczbę luźno powiązanych terytoriów o rozmaitych językach, tradycjach i religiach. Jedynie przez utworzenie tego związku Polska i Litwa były się w stanie utrzymać w trudnym środowisku Europy Wschodniej. Tym, co mogło połączyć interesy pruskiego kupca i szlachica spod Smoleńska, był właśnie ustrój realizujący wolę i interesy społeczeństwa, a przynajmniej jego wyższych warstw. Nie jest jasne, co miałby tej mozaice zaoferować, w porównaniu z Moskwą czy Austrią, jakiś zamach stanu wprowadzający dziedziczność tronu i obcinający władzę sejmu. Po drugiej stronie granicy mieliby to samo. Kozacy na przykład, wyzuci z praw politycznych i decyzji w państwie, przeszli na stronę caratu.
Inny popularny tok myślenia zakłada, że rządy królewskie przynajmniej przyniosłyby ulgę warstwom nieszlacheckim, mieszczanom i chłopom, albo ogólniej dałoby np. jakieś sądowne szanse maluczkim wobec oligarchii. Owe oczekiwania opierają się zwykle na obserwacji rozwiniętych państw zachodnich prowadzących zamorski handel, takich jak Anglia i Francja, w których mieszczaństwo stało się polityczną przeciwwagą w rozgrywkach tronu przeciwko niektórym odłamom arystokracji i szlachty. A jednak nawet w tych krajach system władzy i partia rojalistyczna opierały się na brutalnym panowaniu feudalnym; chłop francuski tkwił w prawnej degradacji, poddaństwie i nawet, choć w mniejszym stopniu niż na Wschodzie, pańszczyźnie królewskiej (corvée) aż do Rewolucji. Angielskie pospólstwo nie miało również nadziei na ochronę przed dowolnymi nadużyciami gentry poza okresem rewolucji parlamentarnej. Wciąż położenie dolnych warstw było względnie nieco lepsze niż w uboższej Europie Wschodniej, w Austrii, Rosji, Prusach, Rzeczypospolitej, na równi w państwach despotycznych i wolnych. Z kolei trzeba było później całkowitego zawalenia się wielu tych państw po I wojnie światowej, żeby usunąć z Berlina, Wiednia i Petersburga policyjne rządy arystokratyczno-oficerskiej kliki, wywodzące się wprost z absolutystycznych reżimów.
Historia pokazuje, że droga do likwidacji feudalizmu i poddaństwa mogła być tylko rewolucyjna lub obrana pod groźbą rewolucji. Nie jest w interesie władzy autorytarnej wywracanie istniejących stosunków społecznych – daleko prościej oprzeć się na istniejącej, interesownej elicie – a tym bardziej żadna elita sama z siebie nie jest skłonna wyrzekać się przywilejów.
Ale każdy system polityczny opiera się na jakiejś ideologii. Czasami, pomijając kwestię zgodności owych ideologicznych poglądów z rzeczywistością, otwierają one drogę do politycznego uświadomienia nowych grup społecznych i do społecznego postępu. W ten sposób Kozacy przejęli szlachecki język samookreślenia i praw. Inny przykład to chłopstwo w amerykańskim stanie Nowy Jork, które w 1839 roku wystąpiło przeciwko poddaństwu gruntowemu – przejmując symbolikę rewolucji amerykańskiej – w tak zwanej wojnie czynszowej (Anti-Rent War) [materiał wideo Złota na Klatki: część 1. i część 2.].
Chłopstwo sarmackie było zbyt przyciśnięte ubóstwem i niewykształcone, żeby wystąpić przeciwko panowaniu szlachty. Jest sporo przykrej słuszności w twierdzeniach autorów szlacheckich, że chłopi są ciemni i niesamodzielni. Powstające niezadowolenie mogło się kanalizować w migracji na Ukrainę albo w indywidualnym, zwykle nielegalnym awansie społecznym. A jednak chłop angielski czy francuski również nie przekształcił się w politycznego działacza, jak sobie mogłaby na to pozwolić osoba z klasy średniej z nadwyżką energii i funduszy. Co mogło gwałtownie przemówić do masowej wyobraźni i wymusić reformy, to widowiskowe załamywanie się monarchiczno-feudalnego systemu i ideologii – która przedstawiała się jako wieczna, choć uformowała się na oczach ludzi kilka stuleci wcześniej, w Średniowieczu. Żywotnym interesem szlachty w Europie było utrzymanie systemu darmowej pracy i wpływów od chłopów. Fundamentem tego systemu było istnienie najwyższego pana ziemskiego – króla – któremu wszyscy winni byli cześć i posłuszeństwo, tak jak każdy chłop swojemu panu. W systemie hierarchicznym jest się zwykle pod butem kogoś, żeby trzymać pod butem kogoś innego. Jak zauważał zgryźliwie Machiavelli, ludzie częściej wybierają panowanie nad innymi niż wolność, choć ta druga jest racjonalniejszą opcją (10). To że szlachta musiała sama uznawać swoją podległość, czy przynajmniej – jak w Rzeczypospolitej – toczyć ciągłe jałowe walki z ambitnymi dynastami, było dla niej ceną wartą płacenia za panowanie feudalne. Co prawda niewielka część szlachty sarmackiej, zwłaszcza w epoce Oświecenia i trochę pod wrażeniem rewolucji amerykańskiej, zaczęła rozważać obalenie monarchii: swoim zdaniem we własnym stanowym interesie. To było paradoksalnie „konserwatywne” stronnictwo przeciwne „trzeciomajowemu”. Ale jeszcze na początku XVIII wieku pod wrażeniem chaosu wielkiej wojny północnej myślał w tym kierunku Stanisław Dunin Karwicki, o czym pisałem na tym blogu. Nawet w czasie rokoszu sandomerskiego najśmielsze awanturnicze jednostki, jak Stanisław „Diabeł” Stadnicki, mogły być skłonne do jednostronnego wypowiedzenia posłuszeństwa królowi. Siły dworu były zawsze zbyt wielkie, żeby logika zdarzeń mogła ponieść masy szlacheckie dalej i wypchnąć poza nawias najbardziej rojalistyczne elementy.
W sytuacji poprzedzającej rewolucje w Anglii i we Francji nagromadziły się w tych państwach masy ludzi – luźno możemy ich określić jako klasę średnią – którym majątek i wykształcenie otwierały perspektywy pewnych wpływów na rzeczywistość, sztucznie jednak blokowane przez królewsko-arystokratyczne reżimy, przywiązane do idei samowładnego panowania z bożej łaski. Co prawda nawet owa część społeczeństwa wyłączona z codziennej walki o przeżycie, żyjąca na dobrym poziomie, nie przekraczała na pewno dziesięciu procent.
Dawny ustrój dzielił ludzi na stany, cechy, miasta – a każde miasto było swoistym stowarzyszeniem czy korporacją – prowincje oraz inne grupy o określonych prawach i przywilejach. System praw i przywilejów, jak to rozumiano, miał wyznaczać granice, w których porusza się władza króla. Jednakże w epoce nowożytnej ten element centralny systemu rozrastał się i wzmacniał gwałtownie, tak że był w stanie zgniatać i lekceważyć prawa i wolności stanów. Poza Iberią, gdzie państwo zdawało się po prostu dzierżyć nieograniczone kolonialne bogactwa, skok dworu na władzę był umożliwiony w wiekach XVI-XVII przez walki i podniecenie religijne, mordowanie się nawzajem na ulicach – jak we Francji, czy wspieranie posyłania przeciwników na stosy – jak w Anglii.
W swoim czasie narastanie absolutyzmu budziło spory entuzjazm inteligenckich kręgów. Liczono na dworskie synekury, awanse i mecenat, wychwalano ukrócenie samowoli i przemocy możnowładców, na których krytykę pozwalała (ale czasami) kościelno-państwowa cenzura – w przeciwieństwie do krytyki działalności królewskiego wojska, gwardii i więzień. Trzeba jednak tu zawsze rozróżniać możnowładców, którzy wpadli w niełaskę, od tych, którzy korzystali z wszelkiej ochrony panującego systemu. (Materiał Złota na Klatki o funkcjonowaniu cenzury we Francji przedrewolucyjnej)
A jednak liczba tych, których władza mogła dopuścić do konfitur, była zawsze ograniczona. Sfera korzystnie traktowanych i dopuszczanych do dobrego poziomu życia w autokracji musi być zawsze dość wąska, żeby politycznie nie wymknęła się spod kontroli. Stawało się to trudne do pogodzenia z historycznym, skokowym rozwojem gospodarczym Europy Zachodniej. Bogate kawałki tych terenów, jak Niderlandy (północne), jeszcze w Średniowieczu czy XVI wieku znalazły się pod – nękanym problemami, ale jednak – republikańskim rządem. Z czasem również wielkie, wielomilionowe kraje zaczęły widzieć intelektualny opór przeciwko królów rządzących w bezprawiu, czy też, jak kto woli, w prawie które chcieli sami ustanawiać dowolnie bez reprezentacji ludu.
Upadek – i powrót tyranobójstwa w nowożytności
Interesująca jest pewna rozbieżność inspiracji symbolicznych i ideologicznych, którymi posługiwano się w różnych krajach. Kraje historycznie zdominowane przez protestantów, takie jak Niderlandy i Anglia, podpierały chętnie swój republikanizm biblijnymi wersetami i nawiązaniami, czerpiąc z pewnego nonkonformistycznego potencjału istniejącego w doktrynie chrześcijańskiej. Kraje o większości katolickiej czy prawosławnej, takie jak Francja czy kraje sarmackie, gdzie pasjonowanie się Biblią jako tekstem było względnie mniejsze, miały większą skłonność do sięgania po wzorce i literaturę antyczną, tradycje republiki rzymskiej czy miast greckich. Wszędzie były obecne oba elementy, czego koronnym przykładem jest rola biskupa Henriego Grégoire w Klubie Jakobinów, ale taka była generalna tendencja. Trzeba być natomiast ostrożnym z utożsamianiem Oświecenia z Rewolucją; Oświecenie przyczyniło się co prawda znacznie do rozpowszechnienia racjonalizmu, mogącego sprzyjać politycznej aktywizacji, ale liczebnie większość elity Oświecenia była faktycznie na usługach czy po stronie absolutyzmu.
Aby pokazać przykład angielskiej retoryki otaczającej proces i skazanie na śmierć obalonego króla Karola I, trudno by znaleźć autora lepszego niż John Milton. Znany jest on lepiej jako jeden z największych poetów angielszczyzny i autor Raju utraconego niż jako działacz polityczny i religijno-społeczny reformator. Jego pamflet z 1649 roku, zatytułowany Prawo królów i magistratur (The Tenure of Kings and Magistrates), zawiera taki oto atak na zwolenników Parlamentu skłaniających się teraz do litości nad Karolem:
Others who have beene fiercest against thir Prince, under the notion of a Tyrant (…) when God out of his providence (…) hath deliver’d him into the hand of thir brethren, on a suddain and in a new garbe of Allegiance, which thir doings have long since cancell’d; they plead for him, pity him, extoll him, protest against those that talk of bringing him to the tryal of Justice, which is the Sword of God, superior to all mortal things (…). But certainly if we consider who and what they are (..) wee may conclude, thir pitty can be no true, and Christian commiseration, but either levitie and shallowness of minde, or else a carnal admiring of that worldly pomp and greatness, from whence they see him fall’n; or rather lastly a dissembl’d and seditious pity, fain’d of industry to begett new discord. As for mercy, if it be to a Tyrant, under which Name they themselves have cited him so oft in the hearing of God, of Angels, and the holy Church assembl’d, and there charg’d him with the spilling of more innocent blood by farr, then ever Nero did, undoubtedly the mercy which they pretend, is the mercy of wicked men; and their mercies, wee read are cruelties; hazarding the welfare of a whole Nation, to have sav’d one, whom so oft they have tearm’d Agag; and vilifying the blood of many Jonathans, that have sav’d Israel (…)
[Inni, którzy byli najzacieklejsi przeciwko swemu Księciu [władcy], uznawszy go za Tyrana (…), kiedy opatrzność Boża przekazała go w ręce ich braci, pokazują się znienacka w nowym płaszczyku Wierności, którą pogrzebały przecież ich poprzednie działania. Wstawiają się za nim, litują się, wychwalają go, protestują przeciwko tym, co chcą go przyprowadzić pod sąd Sprawiedliwości, który jest Mieczem Boga, wyższym ponad sprawy śmiertelnych (…). Lecz rzecz jasna rozważywszy kim oni są (…) dochodzimy do wniosku, że ich litość nie może być szczera i nie chodzi tu o miłosierdzie chrześcijańskie, lecz albo o lekkość i płytkość umysłu, albo o cielesne uwielbienie ziemskiej pompy i wspaniałości, z której [król] jak widzą upadł; albo wreszcie o litość bezładną i mącicielską, zrodzoną z planów zasiania nowej niezgody. Jeśli o miłosierdzie chodzi, to jeżeli jest on Tyranem, którym tak często go nazywali za głosem Boga, Aniołów i całego zgromadzonego świętego Kościoła, i jeżeli słusznie oskarżono go o wylanie więcej niewinnej krwi niż sam Neron, to udawane tutaj miłosierdzie jest miłosierdziem ludzi nikczemnych. Ich litość odczytać powinniśmy jako okrucieństwo, chęć wystawienia na szwank dobra całego Narodu, żeby ocalić jednego, którego często sami nazywali Agagiem [król Amalekitów, pozostawiony przy życiu przez Saula, króla Izraela, wbrew nakazom proroka Samuela – za co ukarał go Jahwe], a także spotwarzanie krwi tak wielu Jonatanów [biblijny bohater – chodzi tu o poległych w wojnie po stronie Parlamentu], którzy ocalili Izrael. (…)]
Milton wyraźnie wywodzi swój argument polityczny z religijnego. W swoich szerszych rozważaniach stwierdza, że wszyscy ludzie zostali stworzeni przez Boga i podlegli są Bogu, a nie innemu człowiekowi, jakim jest monarcha. Nieco podobne (choć świeckie) rozważania można znaleźć jeszcze u kardynała Gaspara Contariniego w dziele O magistraturach i rzeczypospolitej weneckiej (De magistratibus et republica Venetorum, 1543, ks. I), którego cytuje bez podania źródła Łukasz Górnicki w Drodze do zupełnej wolności pisanej pod koniec XVI wieku (11). Król człowiek jest jako i każdy z nas – jak to ujmuje Górnicki – nie może być zatem pasterzem ludu w taki sposób, w jaki człowiek może być pasterzem niższych od siebie zwierząt. Wszelka władza, co za tym idzie, może się wywodzić i funkcjonować tylko z woli ogółu ludzi.
Jak wywodzi Milton, sama chęć sprawowania władzy wbrew ludowi czyni więc Karola I przestępcą i uzurpatorem – nie potrzebowałby nawet do tego być „tyranem” w rozumieniu ludzi nowożytnych, dla których trzeba być jeszcze dodatkowo „krwawym” dla zostania tyranem.
Pomijając sam fakt przypisywania sobie dziedzicznej władzy nad narodem, i Karol I, i Ludwik XVI przed stanięciem przed sądem zdążyli również dokonać zdrady państwa w rozumieniu nowożytnej doktryny „racji stanu”, o której narodzinach pisałem niedawno. Król Stuart zorganizował najazd podległych sobie Szkotów na Anglię, francuski Burbon natomiast usiłował zbiec z kraju w 1791 roku, prowadząc zarazem rozległe starania o inwazję Austrii i innych mocarstw na swój kraj.
Człowiekiem, którego swada szczególnie się przyczyniła do ścięcia Ludwika, jest Louis Antoine de Saint-Just. Ten radykalny poseł jakobiński (później istotny członek Komitetu Ocalenia Publicznego, ścięty wraz z Robespierrem) wystąpił 13 listopada 1793 roku przed Konwencją Narodową, wahającą się w kwestii postępowania z Ludwikiem. Wielu posłów powracało myślami do czasu, kiedy łudzili się, że będą mogli zbudować umiarkowaną monarchię konstytucyjną razem z Ludwikiem. Nie bez znaczenia był trwający gdzieś z tyłu głowy średniowieczny pogląd – o który się otarliśmy przy omawianiu Sarmacji – równający królobójstwo nie tyle z cnotliwym tyranobójstwem uwalniającym rzeczpospolitą, ile ze zbrodnią ojcobójstwa.
Teoria Saint-Justa w największym skrócie głosi, że postępowanie z królem przez Konwencję Narodową jest kwestią wojny, a nie wymiaru sprawiedliwości. A to dlatego, że Ludwik XVI jest wrogim cudzoziemcem (un ennemi étranger) – najeźdźcą – a nie obywatelem z prawem do zwyczajnego procesu. (Pamiętajmy, że były to czasy na długo przed konwencjami genewskimi, stąd Saint-Just powołuje się tutaj ogólnie tylko na prawa narodów, tzn. ówczesne wyobrażenie o rudymentarnym prawie międzynarodowym). Z tego też względu wskazuje zabójstwo Cezara przez spisek senatorów jako najwłaściwszy wzór. Oskarża Konwencję o „bawienie się w sąd” i łudzenie się, że będzie to mieć znaczenie dla opinii zagranicznej. Spójrzmy zatem na argumentację, dlaczego król był cudzoziemcem i dlaczego wrogiem. (Uwaga: niektóre ustępy z polskiego wydania z lat 50. zastąpiłem nieco dosłowniejszym tłumaczeniem).
Saint-Just stwierdza, żę król nigdy nie był (…) obywatelem, nie posiadał praw wyborczych, nie mógł nosić broni. Nie należał zatem do ludu, do ciała obywatelskiego na równi z resztą. Obywatel wolnej republiki sam trzyma w ręku władzę polityczną i instrumenty przemocy, ale dla obrony wolności własnej i publicznej, nie zaś dla panowania nad innymi. Król rzekomo miał władzę suwerenną ponad ludem, wynikającą według absolutystycznych teorii z kontraktu. Chodzi tutaj o poglądy reprezentowane np. przez Jeana Bodina i Tomasza Hobbesa, że wiele pokoleń temu ludzie oddali się królom w bezwzględne posłuszeństwo w zamian za ukrócenie pierwotnego chaosu – co ma być wiążące dla kolejnych pokoleń na wieczność. Saint-Just, jako republikanin, naturalnie odrzuca możliwość istnienia takiej umowy, i przeciwstawia jej odnawianą bez przerwy umowę między obywatelami:
Il se peut qu’une nation, stipulant les clauses du pacte social, environne ses magistrats d’un caractère capable de faire respecter tous les droits et d’obliger chacun ; mais ce caractère étant au profit du peuple, et sans garantie contre le peuple, l’on ne peut jamais s’armer contre lui d’un caractère qu’il donne et retire à son gré. Les citoyens se lient par contrat ; le souverain ne se lie pas ; ou le prince n’aurait point de juge et serait un tyran. (…)
Le pacte est un contrat entre les citoyens, et non point avec le gouvernement : on n’est pour rien dans un contrat où l’on ne s’est point obligé. Conséquemment, Louis, qui ne s’était pas obligé, ne peut pas être jugé civilement. Ce contrat était tellement oppressif, qu’il obligeait les citoyens, et non le roi : un tel contrat était nécessairement nul, car rien n’est légitime de ce qui manque de sanction dans la morale et dans la nature.
[Jest rzeczą możliwą, że naród, układający klauzule umowy społecznej, nadaje swym urzędnikom możliwość rozkazywania wszystkim i wymuszania posłuszeństwa powszechnemu prawu. Ale jest to zawsze w interesie ludu i bez możliwości sprzeciwiania się ludowi, ponieważ lud może władzę nadawać i odbierać wedle upodobania. Obywatele wiążą się umową ze sobą, zaś suweren [król] nie wiąże się niczym. Panujący [gdyby prawnie istniał] nie miałby nad sobą sędziego, byłby więc tyranem. (…)
[Prawdziwy] pakt [ustanawiający społeczeństwo i państwo] jest umową między obywatelami i nie jest wcale umową z rządem. Nie jest nikim w świetle umowy ten, kto do niczego się w niej nie zobowiązuje. Zatem Ludwik, który nie zobowiązywał się do niczego [ani w prawdziwej umowie społecznej, ani w umowie teorii absolutystycznej], nie może stać przed cywilnym sądem jak obywatel. Ów [zaś] pakt [tzn. absolutystyczny] do tego stopnia miał charakter ciemiężycielski, że zobowiązywał tylko obywateli, a nie króla. Pakt taki byłby z konieczności nieważny, ponieważ nie może być prawomocne nic, co nie ma sankcji ani w moralności, ani w naturze.]
Jakby więc nie patrzeć, Ludwik nigdy nie wszedł w żadną ważną umowę z Francuzami (ani republikańską, ani absolutystyczną), nie mógł więc się nigdy stać obywatelem rzeczypospolitej francuskiej. W ten sposób Saint-Just dowodzi statusu Burbona jako cudzoziemca, co jednak ze statusem zbrodniarza i najeźdźcy?
Poszczególne próby puczów i konszachty z obcymi dworami mniej interesują jakobińskiego mówcę niż fundamentalny charakter władzy królewskiej. Władca przez samo uzurpowanie sobie suwerennej władzy nad narodem – nad milionami ludzi – faktycznie wypowiada wojnę reszcie ludzkości. Nie można panować i być bez winy (on ne peut régner innocemment), ponieważ nie istnieje usprawiedliwienie władzy bez woli i kontroli przez obywateli. (Tu wracamy właściwie do kwestii wolności ojczyzny). Saint-Just zwraca uwagę, że królowie sami uznają innych władców za wyjętych spod prawa uzurpatorów i zbrodniarzy pod warunkiem, że są spoza samozwańczo „błękitnokrwistych” dynastii. Przykładem jest tutaj święte oburzenie na tyranię Olivera Cromwella (i maltretowanie jego trupa) przez restaurację Stuartów w Anglii – a wszakże (wytyka Saint-Just) Cromwell nie był uzurpatorem w większym stopniu niż Karol I [Stuart]. I dodaje:
…car lorsqu’un peuple est assez lâche pour se laisser mener par des tyrans, la domination est le droit du premier venu, et n’est pas plus sacrée ni plus légitime sur la tête de l’un que sur celle de l’autre.
[Gdy bowiem naród jest tak nikczemny, że pozwala tyranom rządzić sobą, władza staje się prawem pierwszego lepszego i nie jest ani bardziej święta, ani bardziej prawowita na tej lub innej głowie.]
Trzeba powiedzieć, że Konwencja Narodowa nie do końca poszła za pomysłami Saint-Justa i w końcu skazano byłego Ludwika XVI, jako obywatela Francji, za konspirację przeciwko wolności publicznej i zamachy na bezpieczeństwo państwa. Czytając te zarzuty dosłownie, trudno im odmówić prawdziwości, biorąc pod uwagę poczynania Burbona wspomniane wyżej. W normalnych warunkach w ówczesnej kulturze nie zawahanoby się przed wyrokiem śmierci. Typowa byłaby wręcz „śmierć kwalifikowana” po torturach, coś w rodzaju poćwiartowania (jak zrobiono jeszcze z niedoszłym królobójcą Robertem-François Damiensem w 1757 r.) czy rozrywania końmi (co spotkało wspomnianego wcześniej Piekarskiego). Oczywiście rewolucja odrzucała tego rodzaju wcześniejsze inwencje na rzecz szybkiego uśmiercenia delikwenta gilotyną, uważanego za bardziej humanitarne. A jednak w rewolucyjnie płonącej Konwencji padło zaledwie 366 głosów za egzekucją i 321 za uwięzieniem. Mityczna nietykalność królów nawet w tym gronie nie miała się aż tak źle, jak mogłoby się wydawać. Miano poczucie, że karę trzeba przystosować do dostojeństwa przestępcy. Ten sposób myślenia wpłynie też na recepcję rewolucyjnego terroru we Francji.
Tak zamknęła się, przynajmniej nad Sekwaną, historia „przezwyciężenia” przez królów średniowiecznego systemu stanowego, komunalnego, korporacyjnego. Dawny ustrój miał uniknąć tyranii cezariańskiej i, jak w sumie uważali średniowieczni myśliciele polityczni, służyć dobru powszechnemu. Wzrost potęgi korony doprowadził jednak do jawnej tyranii i uschnięcia systemu stanowego, który rozsypuje się natychmiast z nastaniem Rewolucji. Szereg przyczyn wynikających z historii idei decyduje o tym, że zamiast nowego despotyzmu i innej dynastii następuje (przynajmniej z początku) próba ustanowienia wolnej rzeczypospolitej. Istniejący cały czas w Europie republikanizm przechowuje antyczne koncepcje formy rządu wolnego, z których korzysta Francja; udoskonala też, zwłaszcza w dziełach Rousseau, teorię prawa naturalnego, które wskazuje na stan ludzkości wolnej od tyranii jako na pierwotny i jedyny prawomocny stan. Ta cała świadomość, wypracowana przez pokolenia obywateli i myślicieli, wytwarza tyranobójstwo nowożytne – wyzwalające rzeczpospolitą nie tylko od żądnej władzy jednostki i jej popleczników, ale i całego systemu powszechnej niewoli.
Przypisy
(1) Sverre Bagge, The Decline of Regicide and the Rise of European Monarchy from the Carolingians to the Early Modern Period, „Frühmittelalterliche Studien”, 2019, 53 (1), s. 151-189.
(2) Karol Modzelewski, Barbarzyńska Europa, Warszawa 2004, rozdz. VII, zwłaszcza podtytuły „Wiec i kult”, „Król”. S. 404 o królu Burgundów.
(3) Zofia A. Brzozowska i Mirosław J. Leszka, Nowogród Wielki. Historyczno-kulturowy przewodnik po średniowiecznej republice, Łódź 2019, s. 105-106 i 95.
(4) Krzysztof Baczkowski, Złota Bulla króla węgierskiego Andrzeja II z roku 1222 i jej wpływ na prawo oporu stanów przeciw monarsze w środkowej Europie w średniowieczu (w:) Król a prawo stanów do oporu, red. Mariusz Markiewicz i in., Kraków 2010, s. 18-19.
(5) Kwintus Tulliusz Cyceron, Commentariolum petitionis. Hanna Appel, Ite in suffragium. O wyborach w republikańskim Rzymie, Toruń 2019.
(6) Mowa Zamoyskiego na sejmie 1605 r. (w:) Pisma rokoszowe 1606-1608 pod red. Jana Czubka, tom II (Proza), Kraków 1918, s. 94.
(7) Agnieszka Pawłowska-Kubik, Rokosz sandomierski 1606-1609. Rzeczpospolita na politycznym rozdrożu, Toruń 2019, s. 418.
(8) Urszula Augustyniak, Wazowie i „królowie rodacy”, Warszawa 1999, s. 116-117.
(9) Benedykt Chmielowski, Nowe Ateny albo Akademia wszelkiey scyencyi pełna, Lwów 1756, s. 368. https://polona.pl/item/nowe-ateny-albo-akademia-wszelkiey-scyencyi-pelna-na-rozne-tytuly-iak-na-szkolne,ODcwMjM0ODY/390/#info:metadata
(10) Niccolo Machiavelli, Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgem Historii Rzymu Liwiusza, rozdz. X.
(11) Łukasz Górnicki, Droga do zupełnej wolności (w:) Pisma, Warszawa 1961, t. II, s. 498.
Start the discussion