Ukraina, wyobraźnia i zapory pamięciowe

Chcę dziś mówić o wyobrażaniu sobie miejsc z daleka — albo, przynajmniej, jako osoba z zewnątrz. Spojrzymy na amerykańskiego pisarza z jego pandemicznymi mądrościami na ukraińskim tle, na rozzłoszczonego polskiego komentatora z wielkimi pretensjami i na trochę najwcześniejszej historii narodowej świadomości Ukrainy.

Główne spostrzeżenie jest takie, że historyczni i geograficzni pośrednicy często czynią nasze informacje właściwie bezużytecznymi. Nie jest to wcale przyjemne. Chcielibyśmy wiedzieć, że swoje decyzje opieramy na faktach.

W czasie, gdy piszę ten tekst [25.04.2020], główną rzeczą, o której myślą ludzie, jest COVID-19, wśród ogólnego zamknięcia i innych środków dotykających społeczeństwo. Dlatego moje myśli zbiegają się z tą analizą CNN (As coronavirus spread through Asia, the West had a head start to prepare. Why wasn’t it used?)[1]. Reakcje rządów na rozprzestrzenianie się choroby w różnych miejscach świata dają nam, jak sądzę, szerszy przykład wyobraźni lekceważącej — i prowadzącej do błędu.

Na wiele tygodni zanim zaraza uderzyła kraje zachodnie było wiadomo, że szybko posuwa się ona naprzód i doświadcza wschodnią Azję. Ale co się dzieje na Dalekim Wschodzie nie jest dla nas w pełni rzeczywiste, prawda. Jak zauważa Benjamin Cowling z Uniwersytetu w Hong Kongu: dopiero miesiąc później, zwłaszcza kiedy w północnych Włoszech miał miejsce ten wzrost zachorowań, zauważono nagle, że może mieć miejsce dużo przekazywania [wirusa] umykającego uwadze (it was only about a month later, particularly when northern Italy had this surge in cases, that suddenly it was recognized that there could be a lot of transmission under the radar). Ponieważ, rzecz jasna, Włochy wydają się miejscem bardziej rzeczywistym, poważnym i istotnym dla nas niż Filipiny (kraj jakichś 100 milionów ludzi) czy Singapur (z PKB na głowę większym niż każde państwo europejskie poza Luksemburgiem).

Z drugiej strony kiedy pandemia już zaatakowała Europę Zachodnią, możecie być pewni, że kraje wyszehradzkie (Czechy, Węgry, Polska, Słowacja) przyglądały się bacznie i posunęły do względnie szybkich i surowych zamknięć. Polski rząd wykazywał frapującą obsesję odwoływania się do Europy Zachodniej[2], chociaż niektórzy krytykowali sposób przeprowadzania tego rodzaju porównań jako stronniczy na własną korzyść[3]. W tym wypadku fakt, że kraje zachodnie jawią się Europie Środkowo-Wschodniej jako realne, czy nawet aspiracyjnie hiperrealne, przysłużył się Wschodowi i zapewne ocalił życie iluś ludziom. Ale gdyby pandemia nadeszła z Ukrainy czy Azji Środkowej, byłoby znacznie gorzej. To są właśnie miejsca nierzeczywiste dla dzisiejszego przeciętnego polskiego obserwatora i będziemy mieli okazję się o tym nieco przekonać.

Mętne spojrzenie z Ameryki

Ulica w Iwano-Frankiwsku, 2017. Romankravchuk, CC-BY-SA, Wikimedia Commons

W swoim eseju[4] Paul Auster przedstawia siebie jako turystę wybierającego się na wycieczkę do Iwano-Frankiwska (znanego również wcześniej jako Stanisławów po polsku i Stanisław po rosyjsku). Stara się dowiedzieć czegoś o losach swojego dziadka, odbywa krótkie konwersacje z lokalnym poetą i rabinem. W międzyczasie opisuje trochę szczegółów miejscowego życia, tak jak je postrzega. Zagubiony wóz konny na tle potężnej elektrowni, przyjemna mieszanina starej i nowej architektury, młodzi ludzie modlący się w kościele.

Czytając ten tekst, nie oczekiwałbym jakiejś specjalnej historycznej dokładności, gdyby pisarzowi zdarzyło się zapuścić na te tereny. Nie podchodziłem do tego w sposób inkwizytorski. Literatura jest w dużym stopniu dziedziną wyobraźni i wmyślającej się introspekcji. Często dotyczy pamięci, a pamięć jest rzeczą oddzielną od historii. Tylko kiedy literatura rości sobie prawo do umieszczania się w historycznym świecie, staję się (być może nierozsądnie) wybredny, ponieważ, rozumiecie, jestem teraz historykiem z dyplomem i lubię swoje poczucie zanurzenia w świecie.

Lecz tutaj mamy przed sobą esej otwarcie traktujący o pamięci i wyobraźni i nie uprawnia to szczególnie do oceniania go w jakichś ścisłych kategoriach. Nie jest tak, że gdybym ja pisał swój dziennik podróży o Ontario, Gudżaracie czy Irlandii, to miałbym dużo kontekstowej wiedzy o swojej tematyce. Jakich historycznych szczegółów nie wspominałby Auster, są one jawnie jedynie podbudówką do jego symbolicznej opowieści na końcu.

Co prawda dałoby się wyciągnąć pewne ciekawe wnioski, gdybyśmy postanowili być trochę źle wychowani (dla celów nauki!) i zmetaanalizowali trochę milczących procesów rozumowania autora. Stwierdza on, że Iwano-Frankiwsk wielokrotnie zmieniał przynależność pomiędzy władzą polską, austriacką (monarchii habsburskiej), rosyjską, ukraińską: są to dość typowe losy wschodnioeuropejskiego miasta przez wieki. Fascynacja zmieniającymi się nazwami wydaje się jednak trochę przesadzona. To byli cały czas z grubsza ci sami ludzie, którzy tam mieszkali, niezależnie, czy miasto nazywało się Stanislau czy jakoś inaczej na rządowych mapach. (Pozostając w trybie pedanterii, mówienie polskie, rosyjskie itd. może być bardzo zdradliwym uproszczeniem: stara Korona Polska i II Rzeczpospolita czy carska Rosja i Związek Sowiecki to były państwa o pewnej luźnej ciągłości, lecz radykalnie różne).

Niektóre potęgi polityczne otrzymują trochę za dużo uznania. Habsburgów trudno nazwać „zdobywcami” tej ziemi; dostali ją na tacy od Rosji po pokonaniu konfederacji barskiej, kiedy rozpoczynały się rozbiory Rzeczypospolitej. Była to jedynie kwestia równowagi sił i Realpolitik.

Kiedy Auster mówi o Kościele Zmartwychwstania Pańskiego, XVIII-wiecznej barokowej katedrze uznawanej za najpiękniejszą budowę Habsburgów z czasów, kiedy Iwano-Frankiwsk był znany jako Stanislau (Church of the Holy Resurrection, an 18th-century baroque cathedral that is considered to be the most beautiful Hapsburg structure from the years when Ivano-Frankivsk had been known as Stanislau), myśli może o XVIII wieku jako owym rozwiniętym okresie, kiedy już na pewno Austriacy, a nie Polacy trzymali ziemię — i ci pierwsi wznosili konstrukcje takie jak Kościół Zmartwychwstania, pewnie jako pomniki swojej imperialnej habsburskiej potęgi.

Sobór katedralny Zmartwychwstania Chrystusa w Iwano-Frankiwsku. CC-BY-SA, Vart ua, Wikimedia Commons

Jednakże obecny budynek Soboru katedralnego został ufundowany dla jezuitów w l. 1752-1761 przez Stanisława Potockiego, polskiego magnata i właściciela miasta. Wśród architektów byli również jezuici Paweł Giżycki i Józef Karsznicki[5]. Patrząc na kolor i sylwetę, rzeczywiście wygląda to na wschodnią Rzeczpospolitą, jakiś zakon; jeśli miałbym zgadywać bez kontekstu, może datowałbym ją odrobinę wcześniej. Pod koniec XIX wieku świątynia została oddana grekokatolikom (którzy są głównie ukraińskim odłamem Kościoła Rzymskokatolickiego).

Istnieją uprzedzenia w myśleniu, które „narody” (wrócę później do tych ironicznych cudzysłowów) rzeczywiście działały w historii — co wskazuję nawet nie z powodu jakiejś niesprawiedliwości, tylko dlatego, że te uprzedzenia prowadzą łatwo do błędów w faktach. Powszechne myślenie „geopolityczne” jest ukształtowane, co zrozumiałe, głównie przez stulecia XIX i XX. Ale to były również pewne specyficzne i wyjątkowe sytuacje. Jak zauważa Auster, współczesny Iwano-Frankiwsk okazał się atrakcyjnym miejscem, nieprzypominającym w ogóle miejskiej ruiny, jaką sobie wystawiałem w myślach (Ivano-Frankivsk turned out to be an attractive place, a city that bore no resemblance to the disintegrating urban ruin I had pictured in my mind). (Niewiarygodne, prawda?)

Spieniona polska fantazja

Co prowadzi mnie do odpowiedzi na ów esej mojego krajana, pewnego Piotra Grabowskiego. Okazuje się on wybaczać znacznie mniej niż ja:

Ładna historia z wieloma dużymi dziurami typowymi dla amerykańskiego patrzenia na Europę Wschodnią, czy jak wolimy mówić, Środkową.

A nice story with quite a few major gaps which are typical for an American’s perception of Eastern or as we prefer to say Central Europe.

(Zaprotokołować, że ja nie wstydzę się bycia nazywanym Wschodnim Europejczykiem — takim na wschód od Odry. Jest wiele czynników, które czyni Polaków podskórnie pokrewnymi Rosjanom czy Ukraińcom, nawet jeśli polską kulturę i państwo da się zrozumieć tylko w kategoriach zachodnich i łacińskich. Możecie być glęboko we Wschodniej Europie i nie mieć nic wspólnego z carami, Bizancjum czy czymkolwiek przypominającym te wzorce. Głębokie korzenie pośredniowiecznej Polski, a także Ukrainy, tkwią w fascynacji Republiką Rzymską).

Grabowski kontynuuje:

Przede wszystkim, i nie ma tu zaskoczenia, [chodzi o] historię. Stanisławów był zawsze Stanisławowem od samej chwili jego założenia w XVII wieku przez Andrzeja Potockiego, polskiego magnata, członka ogromnie bogatego i potężnego rodu. [Miasto zostało] nazwane po jego ojcu Stanisławie. Była to prywatna miejscowość, zakrojona jako ośrodek przedsiębiorczości oraz, biorąc pod uwagę bliskość granicy Imperium Osmańskiego i bezkresne pustkowa zamieszkane przez dzikich koczowników, prawdziwy Dziki Wschód tamtych czasów, również twierdza. Zwyczajnie dla tego rodzaju umocnionych miasteczek na obrzeżach Korony Polski, mieszkała tutaj mieszana populacja głównie Polaków, Żydów i Ormian (…) Nie było wtedy Ukraińców jako narodu, samo słowo Ukraina oznacza „na granicy”, ziemię poza którą nie ma nic, żadnej cywilizacji. Coś jakby starożytny rzymski limes.

Cywilizacja jest znaczona przez zabytki, stąd architektura barokowa wskazuje jasno, po której stronie limesu jesteśmy. Habsburgowie zupełnie nic nie wnieśli do Stanisławowa (…)

Basically and not surprisingly, it’s a history. Stanislawow has always been Stanislawow, from the very moment of its location in the mid-XVIIth c. by Andrzej Potocki, a Polish magnate, member of the enormously rich and powerful family, and named after his father Stanislaw. It was a private town, designed as a business hub and considering nearness of the Ottoman Empire border and endless wasteland inhabited by savage nomads – real Wild East of the time, a stronghold as well. Typical for such fortified towns on the outskirts of the Kingdom of Poland, it housed a mixed population of mostly Poles, Jews and Armenians (…) There were no Ukrainians as a nation at that time, the very word Ukraine means literally 'by the limit’, a land beyond which there is nothing, no civilization at all. Sort of Ancient Rome’s limes.

The civilization as such is marked by monuments, hence Barocco architecture is a clear sign which side of the limes we are at. No Hapsburg contribution to it in Stanislawow at all. (…)

Chociaż trochę spośród tych twierdzeń jest technicznie biorąc trafnych (chociaż zapewne Andrzej Potocki nazwał miasto po swoim synu, a nie po ojcu), niektóre szersze sądy wydają się wątpliwe. Trudno byłoby Habsburgom dołożyć się do architektury barokowej, skoro nie zdobyli [istotnej] ziemi w Rzeczypospolitej przed 1772 rokiem. Poza tym twierdzenie, że barok był „jasną wskazówką” cywilizacji jest wielce wywrotne. Moskwicini na wschód od Rzeczypospolitej mieli swoją własną całkiem dobrą cywilizację, z wszelkim asortymentem architektury i instytucji. Polityczny reżim postrzegano z Rzeczypospolitej jako skandaliczny i straszliwie opresyjny — religia i kultura wydawały się obce, powiedzmy, polskim katolikom — ale przekładanie tego na żadnej cywilizacji jest ignoranckie i niegrzeczne.

Toporne obrazki ilustracyjne. Albo, jak to ładnie ujął Robert Frost „the history of east central Europe has been written largely through the eyes of the partitioning powers and their successors – above all Russia and Germany – or by historians of the individual nation states that fought for the independence that was only secured after 1918 or 1990” (The Oxford History of Poland-Lithuania, vol. 1 [2015], p. vii).

Dalej mamy czynniki muzułmańskie. Od chwili swego założenia w 1662 r. aż do pokoju karłowickiego w 1699 r. Stanisławów rzeczywiście odgrywał dużą rolę w walkach Rzplitej z krymskimi Tatarami i tureckim imperium Osmanów. Tylko ci pierwsi mogą być nazwani z pewną dozą wiarygodności „dzikimi koczownikami”. (Chociaż mieli sporo rozwiniętych wygód na swoim Krymie, po prostu fundowanych dzięki łupieniu wszystkich okolicznych ziem). Ogólny obraz obszaru dzisiejszej Ukrainy opustoszonego i spalonego przez inwazję mongolską i państwa następcze, takie jak chanat krymski, jest w zasadzie słuszny. Ale Stanisławów pojawia się u samego ostatniego schyłku tego zjawiska. Przez większość XVIII wieku rozwijał się w spokoju; nawet krwawe powstanie Kozaków i chłopstwa, koliszczyzna, rozegrało się daleko na wschód.

Jednakże taka romantyczna koncepcja twierdzy na granicy dziczy służy pewnej potrzebie: potrzebie narracji Kresowej, w pełni znajomej polskiemu obserwatorowi. Jest to opowieść romantyzująca i heroizująca „polską obecność” na Wschodzie. Znów, cudzysłowy, ponieważ etniczny sposób postrzegania tych spraw jest nieszczególnie mądry z punktu widzenia historii dla okresów przed XIX wiekiem.

Miały miejsce czasem starcia między szlachtą, Kozakami a chłopami, pomiędzy wyznawcami różnych religii. Czasami ksenofobia etniczna służyła jako propagandowy środek w tych walkach. Ale „prawdziwe” rozróżnienia narodowościowe były bardzo mętne. Polacy i Rusini (Ukraińcy) nosili podobne nazwiska, wyglądali podobnie. Na środkowych terenach mówili oboma spokrewnionymi językami, które tworzyły w mowie potocznej raczej kontinuum. (Chociaż polski służył jako wspólny język elity regionu). Zmieniano też wyznanie wedle uznania.

Pamiętając o szalejącej w Rzplitej decentralizacji, nie powinniśmy myśleć o wschodniej Koronie jako o „bohatersko” podbitej i bronionej krainie. To raczej lokalna ludność z grubsza wchłonęła polski i litewski sposób życia, zmieszała się dogłębnie z imigracją, miała swój duży udział w rządzeniu państwem i musiała walczyć z zapędami Kościoła, dworu i magnatów do przycięcia jej wolności. Faktem jest, że gdy patrzymy już na wiek XVIII, Kościół i magnaci odnieśli w większej mierze sukces.

Rzeczpospolita Obojga Narodów około 1600 roku. Korona Polska na żółto, Wielkie Księstwo Litewskie na czerwono.

Dziewiętnaste stulecie przyniosło nowe zjawiska, takie jak nacjonalizm i kulturę masową. Kiedy Rzeczpospolita była już upokorzona i poległa, ludzie zwrócili się ku etnicznej i religijnej tożsamości, ponieważ tyle im pozostało. Miało to miejsce wciąż pod silną feudalną i polityczną monachii pruskiej i habsburskiej, a także carskiej Rosjji. Takie było dziedzictwo przeniesione przez Polaków i Ukraińców w wiek XX.

Istnieje trauma, którą przeżyły osoby wygnane ze wschodnich terytoriów II RP po II wojnie światowej. Ta trauma i wściekłość podtrzymuje życie Kresowej narracji. Jest to ahistoryczna, nacjonalistyczna wizja Polaków stojących na Wschodzie bohatersko i zachodnie, przeciwko wiecznemu mętnemu barbarzyństwu Tatarów, Ukraińców, bolszewików.

Jednym z centralnych zdarzeń dziejowych dla tego swiatopoglądu jest etniczna czystka Polaków, dokonana w 1943-1945 przez ukraińskich nacjonalistów i kolaborantów III Rzeszy z Ukraińskiej Armii Powstańczej. Piotr Grabowski powraca do tego tematu, pisząc o losie mieszkańców Stanisławowa po inwazji Hitlera na III Rzeszę:

Nieżydowscy = głównie polscy mieszkańcy miasta nie rozproszyli się na cztery strony świata. Nie odważyliby się myśleć o wyjściu poza granice miasta, ponieważ to tam kryły się prawdziwe koszmary. Kiedy wykonała swoje brudne obowiązki wobec nazistów, kiedy ostatnich Żydów wysłano do obozów śmierci, ukraińska policja przekształciła się w „bojowników w wolność”, masowo zdezerterowała i dołączyła do UPA, ukraińskiej ekstremistycznej armii partyzanckiej, która od początku 1943 roku rozpoczęła czyskę etniczną na pełną skalę. Od 100 do 200 tys. Polaków, głównie żyjących na wsiach zostało zarzezanych z okrucieństwem, przy którym Wład Palownik wyglądałby na świętego.

Non-Jewish = mostly Polish inhabitants of the city didn’t disperse to the four winds. They wouldn’t dare even think about moving beyond city limits because this was where the real nightmares were hiding. After having finished their dirty duties for the Nazis, after the last Jews were sent to death camps, Ukrainian police turned into 'freedom-fighters’, deserted en-masse and joined UPA, Ukrainian extremist partisan army who since early 1943 were engaged in full-scale ethnic cleansing. Between 100K -200K Poles, mostly those living in the country were butchered with a cruelty that could make Vlad the Impaler look like a saint.

Nie czuję się kompetentny do dyskutowania tej kwestii w detalach (nie jest to moja epoka); jest uznanym faktem, że rzezie UPA miały miejsce, były przerażająco barbarzyńskie i odebrały życie dziesiątkom tysięcy ludzi. Osoby piszące o ukraińskiej historii powinny być świadome, że coś takiego zaszło; współczesne państwo ukraińskie powinno znaleźć rozsądny sposób mówienia o tym wydarzeniu i pamiętania go.

Co mi się nie podoba, to traktowanie jednego makabrycznego zdarzenia jako przesądzającego i skupiającego w sobie historię. Jakkolwiek przerażająca była ta masakra, była ona jedynie częścią długiej historii stosunków polsko-ukraińskich. (Obejmuje to także wiele niesprawiedliwych działań dyktatorskiego rządu Polski przedwojennej, jak również deportacje przeprowadzone przez sowieckie państwo marionetkowe w Polsce po wojnie). Nie powinniśmy teraz wracać do jeszcze wcześniejszych okresów i przemalowywać przeszłość tak, że Ukraińcy zawsze byli we wszystkim straszni i zarazem „nawet ich nie było”. Nie wszyscy z nich brali udział w rzeziach (nie było zorganizowanego państwa ukraińskiego w czasie wojny, wbrew temu, w co chcieli by wierzyć ukraińscy nacjonaliści). Dzisiaj większość Ukraińców nie jest agresywnymi nacjonalistami, co pokazały liczne wybory i rzecz jasna ostatnia rewolucja.

Ruś, Ukraina – dziwne ścieżki odkrywania samych siebie

Zobaczmy zatem, jak to Ukrainy „nie było” w epoce nowożytnej.

Terytorium zwane dziś Ukrainą było znane po polsku (i podobnie w innych miejscowych językach) jako część Rusi, razem z dzisiejszą Białorusią — wówczas w rękach litewskich oraz Rosją — wówczas w rękach wielkich książąt moskiewskich (którzy zaczęli w pewnym momencie nazywać się „carami Wszechrusi”). Granice około roku 1620 określają, dosyć zgrubnie, późniejszy podział między Białorusią, Rosją i Ukrainą. Białoruś i Ukraina są również tymi ziemiami, które w dzisiejszym historiograficznym angielskim nazywane są z łacińska „Ruthenia”.

Porównałem kiedyś różnice między rzeczpospolicką a moskiewską Rusią do tych pomiędzy Koreą Południową a Północną. Wciąż sądzę, że jest to dobry sposób wyobrażania sobie tego zjawiska. Ważne, by zdawać sobie sprawę z siły ruskiego wpływu w Rzeczypospolitej. Litewskie elity mówiły i załatwiały wszelkie sprawy po rusku (zanim przeszły na polski), a niepiśmienni chłopi w Litwie etnicznej byli głównymi użytkownikami języka litewskiego.

W ramach Korony Polskiej byłe ziemie Litwy (dzisiejsza środkowa Ukraina z Kijowem), przekazane przez Zygmunta Augusta w 1569 r., zachowały prawo litewskie. Zakazywano również powoływania „cudzoziemców” — to znaczy ludzi z Polski właściwej albo z Litwy — na lokalnych urzędników. Natalia Jakowenko w jej historii Ukrainy zauważa, że Rusini z okolic Kijowa postrzegali jako cudzoziemców również imigrującą szlachtę przybywającą z Rusi Czerwonej na zachodzie. Kiedy elekcyjne trybunały państw zostały wprowadzone w latach 80. XVI wieku, zaplanowano trzy — dla Polski etnicznej, Wielkiego Księstwa Litewskiego i dla (polskiej) Rusi, ale ten ostatni w końcu nie został zorganizowany przez miejscowe sejmiki, które powinny były to zrobić.

Już w XVI wieku było jasne, że Ruś jest czymś rożnym kulturalnie i politycznie od Polski, która sama pozostawała nieco giętką koncepcją (czasami nazywano tak tylko dzisiejsze województwo wielkopolskie). Ruś Czerwona, region wokół Lwowa, została zajęta przez Koronę po wygaśnięciu rodu lokalnych władców już w XIV wieku, ale województwo ruskie pozostawało czymś bez cienia wątpliwości różnym od sąsiedniej Małopolski. Była to ziemia regularnie najeżdżana przez Tatarów, lokalna szlachta organizowała regularnie wzajemne najazdy, jednakże Ruś Czerwona zdołala jakoś gromadzić wielkie bogactwa i wpłacać istotną część skarbu Rzeczypospolitej. (Jest to także miejsce, gdzie założono Stanisławów).

XVII-wieczna grafika przedstawiająca Lwów, stolicę Rusi Czerwonej i jedno z najważniejszych miast Rzplitej. Od epoki nowożytnej aż po II wojną światową większość ludności była polskojęzyczna, przy czym około 1/3 populacji stanowili Żydzi. Wikimedia Commons

Niektórzy chętnie pokazują olbrzymią mapę „prowincji małopolskiej”, obejmującej z pół Polski i dalej wszystko aż po Kijów. Było to początkowo całkowicie prawnicze i dyplomatyczne pojęcie. Owe „prowincje” nie były koncepcjami pojawiającymi się w potocznym języku. Na przykład, kiedy Rusinom nie udało się zebrać własnego trybunału, trybunał koronny pracował przez pół roku w Piotrkowie dla prawnej „Wielkopolski” (tzn. Wielkopolski, Mazowsza i Prus) i przez pół roku w Lublinie dla prawnej „Małopolski” (całej reszty). Trybunał koronny (tworzony przez elekcyjnych przedstawicieli z wszystkich województw) wciąż stosował litewskie prawo do ziem ruskich nawet w XVIII wieku. Dopiero w XIX stuleciu, kiedy polskie i ukraińskie elity walczyły między sobą pod dominacją Habsburgów, koncepcja „Wielkiej Małopolski” (obejmującej również Ruś) nabrała wiatru w żagle.

Taka była zatem sytuacja administracyjna. A co z ludźmi, którzy rzeczywiście tam żyli? Mówienie, że Stanisławów zaludniała mieszana populacja głównie Polaków, Żydów i Ormian (…) [a wokół żyli] chłopi, głównie Rusini nie oddaje sensownie stanu rzeczy. Dobrze, dało się zwykle powiedzieć, kto był Żydem dzięki ich ubiorowi, zwyczajom i wierze. Ormianie — może, chociaż historycy mają kłopoty z rozszyfrowywaniem wielu osobników, ponieważ mieli oni skłonność do spolszczania imion i byli chrześcijanami. Ale granica między Polakami a Rusinami jest trudna do przeprowadzenia, nawet przyznając, że obie te nacje różniły się jako idee abstrakcyjne. To nie jest tak, że nie było wielu polskojęzycznych, katolickich chłopskich migrantów na Ruś, poddanych ruskich panów. Byli oni zapewne dużą częścią populacji. Nawet wyznanie nie jest zbyt pewnym wskaźnikiem, jak dana osoba czuła się w narodowym wymiarze.

Narodowość nie była niczym oczywistym; była wyborem dokonywanym tylko przez część ludzi. Słynnym Rusinem przez samookreślenie był na przykład Stanisław Orzechowski, pisarz polityczny (1513-1566). Aczkolwiek gloryfikował on Koronę Polską jako państwo-nosiciela jego szczególnej libertariańskiej ideologii, i to gloryfikował mocno.

W XVI wieku główną grupą, która czuła się Rusinami w sposób, powiedzmy, „polonosceptyczny”, było duchowieństwo prawosławne. Było to motywowane w dużym stopniu ich konkurencją z katolicyzmem. W 1576 roku Konstanty Wasyl Ostrogski, wojewoda kijowski, założył Akademię Ostrogską konkurującą z polskojęzycznym szkolnictwem i stanowiącą ośrodek prawosławnego życia intelektualnego. W latach 90. XVI w. król Zygmunt III i jego fakcja uskutecznili przepyszny pomysł wypromowania unii brzeskiej (1595), która miała wcielić prawosławie do Kościoła Katolickiego jako ryt grekokatolicki. Cerkiew Prawosławna została faktycznie wyjęta spod prawa, a jej majątek konfiskowany przez unitów. Jak można sobie wyobrazić, przyczyniło się to do gwałtownych starć między duchownymi, którzy popierali sprawę zakończenia Wielkiej Schizmy wśród chrześcijan i tymi, którzy pragnęli zachowania tradycyjnej wiary. Kolejny król Władysław IV (chociaż Zygmunt panował aż do roku 1632!) był bliski idei poparcia prawosławnego patriarchatu w Kijowie przeciwko patriarchatowi Moskwy, ale ogólny kurs polityki oficjalnej został już nastawiony inaczej.

Możecie zauważyć, że mówimy tutaj głównie o Rusi, nie wspominając prawie słowa „Ukraina”. Relacja między jednym a drugim jest złożona. Początkowo „Ukraina” oznaczała mniej więcej terytoria przesunięte z Wielkiego Księstwa Litewskiego do Korony Polskiej w 1569 roku. Później słowo to związało się z szeroko rozumianą strefą wpływów kozaków zaporoskich, kiedy stali się oni ważną siłą w rejonie.

Współczesna Ukraina postrzega siebie głównie jako spadkobierczynię politycznej organizacji Kozaków. Istnieje poczucie w polsko-ukraińskiej dyskusji, że termin „Ruś” (często historycznie trafny) jest w jakiś sposób pozbawiony elementu politycznego samookreślenia i niektórzy ludzie umyślnie używają go w ten sposób. Sądzę, że użyteczniej jest myśleć o „Rusi” we wczesnym okresie jako o utrwalonym ładzie społecznym, szlachcie, elitach, a o „Ukrainie” jako o niespokojnym pograniczu. Żadna z nich nie była po prostu prowincą Polski etnicznej; obie miały bogatą tradycję rządzenia samymi sobą.

Wołodymyr Zełenski grający nauczyciela historii, później przypadkowo stającego się prezydentem, w ukraińskim serialu „Słuha narodu” (2015, Zełenskiego wybrano prawdziwym prezydentem w 2019 r.). Nie ma jakichś widocznych objawów w pozie czy modzie, które by wskazywały, że panowie na portretach w tle nie są senatorami Rzeczypospolitej. Musimy jednak wnioskować z kontekstu, że są oni w rzeczywistości przywódcami Kozaków.

Kozacy w wieku XVI byli niewielką gromadą uzbrojonych wyrzutków, niejednolitą etnicznie i religijnie; na początku współcześni wątpili nawet, czy są oni „na poważnie” chrześcijanami. Po stronie Rzplitej podejmowano wysiłki, by zorganizować ich do obrony wschodniej granicy. Ważni przywódcy kozaccy z wczesnej epoki (często będący jednocześnie starostami czerkaskimi Rzeczypospolitej) to między innymi Eustachy Daszkiewicz (zm. po 1535) i Dymitr Wiśniowiecki (przed 1535-po 1563) ze znanego magnackiego rodu.

Napięcia między Kozakami i szeroko rozumianym rządem Rzeczypospolitej narastały w ciągu pierwszej połowy XVII stulecia. Był to okres wielu powstań kozackich przeciwko prywatnym wojskom magnackim i stałej armii Rzplitej. Paradoksalnie w tym samym czasie Kozacy i państwo z powodzeniem współpracowali w wojnach zewnętrznych z Moskwą i Osmanami. Główne problemy przedstawiały się następująco:

  1. Nędzna płaca — Rzeczpospolita płaciła swoim żołnierzom rzadko i mało co. Miało także miejsce wiele buntów („konfederacji wojskowych”) wśród armii niezaporoskich w ciągu stulecia.
  2. Odmowa szlachty traktowania Kozaków jako równych sobie; wielcy posiadacze ziemscy woleliby ich zepchnąć w poddaństwo.

Począwszy od około 1620 roku, kiedy Hiob Borecki zaczął występować jako prawosławny metropolita Kijowa pod osłoną przywództwa kozaków zaporoskich, sprawa kozacka stapiała się ze sprawą Cerkwi Prawosławnej. W 1648 r. skulminowało się to w powstaniu Chmielnickiego, które doprowadziło do oderwania zaporoskiej Hetmańszczyzny od Rzeczypospolitej. Według wielu ukraińskich historyków, było to pierwsze suwerenne państwo ukraińskie — jakkolwiek byśmy to oceniali, jest faktem, że istniało ono jedynie w sojuszu z Chanatem Krymskim oraz, po 1655 r., jako formalnie autonomiczny region Rosji. (W kolejnych dekadach autonomię stopniowo oskubano do zera).

Z późniejszej perspektywy powstanie Chmielnickiego postrzegano często w etnicznych i narodowościowych kategoriach jako rebelię Ukraińców/Rusinów przeciwko rządom Polakom oraz, jak przyznaje się czasem, Żydów — których postrzegano jako sprzymierzeńców szlachty i byli często zabijani przez powstańców. W rzeczywistości, chociaż współcześni zauważali również owe akcenty, dla nich była to „wojna domowa” albo „wojna chłopska”. Chmielnicki upozowywał się jako hetmana Wojska Zaporoskiego Jego Królewskiej Mości i przez długi czas utrzymywał, że walczy przeciwko niegodziwym ruskim panom, a nie przeciwko królowi polskiemu. Było trochę sympatyków Chmielnickiego na ziemiach etnicznie polskich, jak się zdaje aż w Wielkopolsce. Wielu szlachciców i senatorów w ogóle nie paliło się do starcia z nim. Istniały ugodowe projekty Adama Kisiela, wojewody kijowskiego. Później pojawiła się przelotna unia hadziacka (1658), mająca przyznać Rusi status niepodległego państwa Rzeczypospolitej obok Polski i Litwy.

Myślę, że pouczające jest porównanie między powstaniem Chmielnickiego a na przykład powstaniem Pugaczowa w Rosji (1773-1775), w którym również brali udział Kozacy. Pugaczow podawał się za zamordowanego cara Piotra III i przypisywał sobie prawo do zniesienia poddaństwa swoją samowładną wolą. Dziwnie przypominał w tym efemerycznych „chłopskich królów” znanych od średniowiecza. Ale nie istniała inna metoda na uzyskanie nawet do niczego nie prowadzącej rewolty plebejskiej w monarchii rosyjskiej.

Rada kozacka z XVIII-wiecznego latopisu Aleksandra Rigelmana. Zaporoskie kanony polityczne sięgały do demokracji bezpośredniej i w dużej mierze były wspólne z szerszą Rzecząpospolitą. Poniżej, detal ze współczesnego obrazu przedstawiającego elekcję króla (w 1697 r.). Po lewej można zauważyć Kozaków w służbie polskiej, w ich charakterystycznych szarawarach. Był to początkowo ubiór turecki.

W Rzeczypospolitej byłoby to absurdalną narracją; jedynym prawomocnym tytułem do władzy była wola ludu politycznego; trzeba było przypisywać sobie wolności słusznie posiadane niezależnie od tego, co by sobie ktoś, taki jak król czy car, myślał. Był to język, którego używał Chmielnicki, podejmując hasła obrony wolności Cerkwi Prawosławnej, narodu ruskiego i Kozaków. Był to także język, w którym rozumowała grupa rządząca i na który mogła odpowiedzieć, jak ów niezbyt pomocny dżentelmen, którego raz cytowałem (mogli inakszym sposobem dochodzić tego [tzn. krzywd] apud Rempublicam [w ramach Rzplitej] (acz tych czasów i to trudna, że nie rzekę — niepodobna), a nie zaraz ad tumultus et cruenta arma descendere [zniżać się do tumultów i skrwawienia broni] [6]).

Historyczni i polityczni pisarze zaporoskiej Hetmańszczyzny pod rosyjskimi rządami, tacy jak hetman Filip Orlik (1642-1742) byli również świadomi tego dyskursu. Był on współautorem czegoś w rodzaju konstytucji Hetmańszczyznyk, napisanych w czasie wojny szwedzko-rosyjskiej Paktów i konstytucji praw i wolności Wojska Zaporoskiego (Pacta et Constitutiones legum libertatumque Exercitus Zaporoviensis, 1710). Słownictwo jasno ujawnia tutaj tradycję i mentalność polityczną uwikłaną w Rzeczpospolitą. (Rzeczpospolita od pokoleń zawierała pakta z królami i wydawała konstytucje, tzn. akty sejmu). Orlik bronił również (w Wywodzie praw Ukrainy, 1712) decyzji Kozaków zbuntowania się przeciwko carowi, twierdząc, że mają za sobą prawo ludzkie i naturalne, którego jedną z głównych zasad jest: naród ma zawsze prawo protestować przeciwko uciskowi i domagać się przywrócenia tego, co niesprawiedliwością i przewagą siły zostało od nas zabrane (…) [7] Tego typu argumentacja wydaje się dziś stekiem banałów, ale niewiele kultur w Europie w okolicach 1710 roku wysuwałoby tego tupu sformułowania na plan pierwszy. Współcześni Orlika, tacy jak Samuel Wełyczko (przed 1670-po 1728) i Hryhorij Hrabianka (1686-1737/1738) dokładali się do powstającej narodowej mitologii o niepodległym państwie ukraińskim, mówiąc o nim jako o niepodległej rzeczypospolitej, paralelnej do polsko-litewskiej.

Problemem Ukraińców jest od tego czasu znalezienie jakiejś nici tradycji umacniającej ich państwowość. Dzielą ten kłopot z innymi narodami postrzeganymi jako „nowe”. To często czyni ich badania historyczne wysiłkiem odnalezienia każdej choć trochę istotnej postaci, udokumentowania każdego dowodu ciągłości. To z kolei może prowadzić do wątpliwych decyzji, takich jak wysuwanie nazistowskich kolaborantów jako bohaterów narodowych albo rozdmuchiwanie jakichś okresów swej historii poza proporcje. [Trudniej o tym pisać z perspektywy sierpnia 2020 r., kiedy polskie czynniki oficjalne wynoszą do poziomu ikon brygadę świętokrzyską NSZ, również znaną z nawiązywania współpracy z Niemcami.]

Poprzednie pokolenia jako takie są potężnym filtrem określającym postrzeganie historii. Pozostawiają one po sobie narracje, które służyły swoim celom w ich czasie i mają duży wpływ na umysły potomnych. Wczesna epoka mediów masowych (tzn. wiek XIX) była tutaj zapewne najbardziej wpływowa, ale oczywiście istotne budowanie opowieści miało miejsce wcześniej i później. Wiele narodów, od Holendrów po Ormian, i oczywiście wielu Polaków, czerpie przyjemność ze wspominania jakiegoś dawnego okresu „imperialnego”. Może to być nieco dobroczynne, jeśli chodzi o pokazywanie, jak wciąż zmieniające się i kruche są hierarchie międzynarodowe, lecz jednak głównie szkodliwe przez odwracanie uwagi od rzeczywistych komplikacji historii i współczesności.

Na szczęście współczesna Ukraina, ze swoją ostatnią słuszną rewolucją przeciwko skorumpowanemu, autokratycznemu rządowi i wojną przeciwko obcej napaści, powinna mieć warunki do zbudowania swojej społecznej spoistości za pomocą lepszych opowieści, zdrowszych wspomnień. Protestujący i żołnierze, żyjący i polegli, są zapewne najlepszymi bohaterami, jakich Ukraina kiedykolwiek miała. Mój własny kraj nie mógłby sobie życzyć lepszych.

W Polsce jesteśmy również zainteresowani historią w debatach politycznych, ale istnieje dostatek amunicji politycznej dla wielu ideologii. Własnością, jaką dzielimy z wieloma „nowymi” narodami, jest rozbicie i kontestacja istniejących narracji, bez istniejącego twardego rdzenia. Trudno to przypisać tradycyjnej decentralizacji starej Rzeczypospolitej, która była, dość niespodziewanie, względnie spójna w swojej politycznej kulturze i narracji. Należy to raczej traktować jako efekt dwóch wieków, kiedy różne polskie grupy na własną rękę stawiały opór czy targowały się z obcymi ośrodkami. Do pewnego stopnia miało to miejsce również w wypadku innych narodów, takich jak Ukraińcy.

Aby uciec przed silnymi filtrami i zaporami pamięci, przynajmniej w pewnym stopniu, najlepiej jest szukać oryginalnych źródeł (oczywiście, stosując wobec nich odpowiednią analizę i nie wierząc im na słowo) i poszukiwać autentycznych analogii w innych częściach świata. Jest to trudne i nie zawsze wykonalne. Bądźcie jednak świadomi, że wasze myślenie jest nieuniknienie pod wpływem przejściowych „zwycięzców” historii (słońce nie zachodzi nigdy nad imperium Karola V, prawda?) — i narracji, które usiłują zwerbować ludzi do obrony Kresów ich fantazji. Warto pamiętać, że Ukraina i Filipiny to miejsca nie mniej rzeczywiste niż Włochy. Warto uważać na „perspektywę z zewnątrz”, która może się zdawać kusząco „obiektywna”, ale łatwo się zanieczyszcza swym własnym interesem. W ostatecznym rachunku, zawsze trudno jest dotrzeć do prawdy — ale zawsze dobrze jest nieufnie podejść do łatwych odpowiedzi.

/-/ Popiel

Przypisy

  1. 17 kwietnia 2020: https://edition.cnn.com/2020/04/16/asia/asia-europe-us-coronavirus-delay-intl-hnk/index.html
  2. Rząd wprowadzi nowe obostrzenia. Błaszczak: Takie, jak na Zachodzie, 31 marca 2020: https://www.tvp.info/47353299/rzad-wprowadzi-nowe-obostrzenia-blaszczak-takie-jak-na-zachodzie
  3. Morawiecki o testach. Straszy Zachodem i porównuje nas nie z tymi państwami, co trzeba, 7 kwietnia 2020: https://oko.press/morawiecki-o-testach-straszy-zachodem-i-porownuje-nas-nie-z-tymi-panstwami-co-trzeba/
  4. 2 kwietnia 2020: https://lithub.com/the-wolves-of-stanislav-an-improbably-true-parable-for-the-pandemic-age/
  5. Andrzej Betlej, Paweł Giżycki SJ: architekt polski XVIII wieku, Kraków 2003, s. 153-154: https://www.academia.edu/1218235/Pawe%C5%82_Gi%C5%BCycki_SJ_architekt_polski_XVIII_wieku_Krak%C3%B3w_2003_ISBN_83-88385-16-X
  6. Pisma polityczne za czasów panowania Jana Kazimierza Wazy 1648-1668, red. Stefania Ochmann-Staniszewska, Wrocław 1989, s. 7.
  7. Katarzyna Losson, Idea państwa kozackiego w literaturze kancelistów (w:) 350-lecie unii hadziackiej (1658-2008), Warszawa 2008, s. 382.

Start the discussion

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *